1. Trashed
2. Stonehenge
3. Disturbing the Priest
4. The Dark
5. Zero the Hero
6. Digital Bitch
7. Born Again
8. Hot Line
9. Keep It Warm
Rok wydania: 1983
Wydawca: Vertigo Records
http://www.blacksabbath.com
W tym roku przypada jubileusz trzydziestolecia wydania tego albumu,
jednego z najbardziej kontrowersyjnych eksperymentów w historii
ciężkiego grania. To była wówczas prawdziwa sensacja: oto trójka
pionierów heavy metalu, osieroconych przez Ronniego Jamesa Dio oraz
jedno z najlepszych rockowych gardeł wszech czasów postanowili połączyć
siły. Efektem takiego mariażu może być tylko arcydzieło, albo kompletny
niewypał. Niestety „Born Again” lokuje się zdecydowanie bliżej tej
drugiej opcji…
To nie jest aż taka zła płyta.. Problem polega na tym, że Gillan
kompletnie nie pasował do Sabbs, nie czuł tej stylistyki, o czym zresztą
przekonuje nie tylko „Born Again”, ale również koncertowe bootlegi
dokumentujące tournee promujące ten materiał, na którym wybitny
wokalista niemiłosiernie „kaleczy” Sabbathowe klasyki. Tony Iommi, który
trafił w dziesiątkę z angażem Dio po odejściu z zespołu
charyzmatycznego Ozzy’ego, tym razem spudłował z wyborem frontmana
niczym Roberto Baggio w serii rzutów karnych podczas pamiętnego finału
Mistrzostw Świata Brazylia – Włochy…
Co gorsze: muzycy Sabbath postanowili dopasować się na tym krążku do
Gillana, a nie na odwrót. Efekt? Otwierający całość „Trashed” to niemal
wariacja na temat „Highway Star”, brakuje tylko brzmienia Hammondów i
mielibyśmy typowy kawałek Deep Purple. Również rozpędzony „Digital
Bitch” zdecydowanie bardziej pasowałby do Purpli lub zespołu Gillan niż
do Sabbs. Riff i struktura rytmiczna „Hot Line” także brzmią dziwnie
znajomo…
Dziwna sprawa, bo przecież kiedy do składu dołączył Ronnie James Dio,
na „Heaven and Hell” i „Mob Rules” Black Sabbath nie stał się kopią
Rainbow tylko stworzył nową, wspaniałą muzyczną jakość. A tutaj…
Wyszedł im Purple Sabbath z naciskiem na „purpurę” właśnie. Znamienne,
że nieliczne w sumie próby przywołania charakterystycznego dla Black
Sabbath posępnego, złowieszczego klimatu skończyły się fiaskiem.
„Disturbing The Priest” i „Zero The Hero” bardziej męczą niż wciągają
słuchacza. Brzmienie płyty też nie powala. Daleko mu do potęgi i
rozmachu „Heaven And Hell”. Nad okładką już znęcał się nie będę…
Na zakończenie zostawiłem sobie coś optymistycznego: kawałek tytułowy.
Dla mnie najjaśniejszy punkt tego albumu. „Górki” Gillana w refrenach –
klasa sama w sobie.
Rok później Gillan wrócił tam gdzie jego miejsce i nagrał z Deep Purple
fantastyczną płytę „Perfect Strangers”. Zaś Iommi nadal błądził…
Niezrażony rezultatem współpracy z Ianem, ściągnął do zespołu kolejnego
eks-muzyka i wokalistę Deep Purple – Glenna Hughesa. I przygotował
jeszcze słabszy materiał niż ten z „Born Again”…
5/10
Robert Dłucik