1. Flying High
2. Revolution
3. Humanoid
4. H.T. Angel
5. Q
6. The Rebel
7. Abyss
8. World In Black
9. Monster
10. „7”
11. R’n’R Hell (bonus)
Rok wydania: 2019
Wydawca: Mystic
https://www.facebook.com/OfficialBlackRiver
Dziesięć lat, dziesięć długich lat minęło od chwili gdy Black River, nasza rodzima supegrupa, zamilkła. Gdy wydawało się, że się już nie podniosą i pozostaną historią polskiego rocka oni niczym feniks z popiołów powrócili z nowa płytą!
Jako fan Black River, ale i nieodżałowanego Neolithic (co by nie mówić, to na gruzach tej formacji powstali) przyznaję, że moje oczekiwania były niezwykle wysokie! Dziesięć lat to kupa czasu, czy muzycy po tak długim czasie byli w stanie wykrzesać z siebie kolejną porcję black’n’rolla?
Album rozpoczyna „Flying High” i to chyba najlepszy numer, który mógł się znaleźć na początku. Jest melodyjnie, a to co wyprawiają w tle gitary wywołuje uśmiech satysfakcji czerpanej ze słuchanej muzyki. Czy to drugi „Free Man”? Tamtego hitu chyba nic nie przebije, ale to zdecydowanie jedna z najbardziej przebojowych kompozycji w historii zespołu. Drugi w kolejności „Revolution” zaskakuje nieco rammsteinowycm gwizdem, ale to kolejny bardzo mocny element układanki pt. „Humanoid”. Skoro pada nazwa płyty to przychodzi pora na utwór tytułowy, a w nim… niemal rapowane frazy (i o ile nie jestem zwolennikiem tego rodzaju interpretacji, to wypadają one bardzo naturalnie i przekonująco). „H.T. Angel” rozpoczyna zabawne intro, w którym słyszymy syna Piotra Wtulicha Borysa (no, gratuluję, nie każdy ma szansę zaistnieć na jednej płycie w gronie tak zacnych postaci jak muzycy zespołu)! Jest motorycznie i na koncerty będzie kawałek jak ulał. Piąty „Q” jest cięższy i wolniejszy od swoich poprzedniczek, ale refren znów pokazuje, że w muzyce ważna jest melodia a Black River potrafią je tworzyć. Przychodzi pora na „The Rebel” i to najbardziej odjechany utwór na płycie. To już nie jest black’n’roll, to black’n’punk, zadziorny, drapieżny i pełen punkrockowej ekspresji a’la Sex Pistols (podobno pomysł na ten utwór zrodził się w głowie Piotra Wtulicha jeszcze w latach 90-ych, ale grunt, że w końcu ujrzał światło dzienne). „Abyss” rozpoczyna się od dość konkretnego uderzenia i niemal wykrzyczanych partii Macieja Taffa (wokal) ale prowadzą one kolejnego wpadającego w ucho refrenu „… I’m like the living dead, I’m like the living dead”… przykleja się i nic na to nie można poradzić… na koniec zespół dokłada do pieca, ten utwór musi zamykać koncerty, to będzie apogeum szaleństwa pod sceną. Zbliżamy się do końca płyty, a ta wciąż trzyma poziom. „World In Black” rozpoczynają nieco southernowe klimaty by rozwinąć się w walec w klimatach Alice in Chains. Dla odmiany „Monster” to powrót do black’n’rolla z klawiszami w tle. Ostatnim regularnym utworem płyty jest „7”, w którym zespól serwuje słuchaczom zarówno swoją wizję energetycznego rocka, ale I klimatyczny motyw w zwolnieniu, które kończy tą kompozycję. Pozostaje jedynie przebojowy „R’n’R Hell” (konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni dlaczego ma jedynie status bonusu?) i to koniec…
„Humanoid” nie jest płytą, która „wchodzi” od pierwszego przesłuchania. Sporo się tu dzieje i trzeba co najmniej kliku „spotkań”, ale wtedy satysfakcja będzie gwarantowana. Czy warto było czekać te dziesięć lat? Warto jak cholera! Black River nic nie stracili ze swojego kompozytorskiego nosa a głos Maćka Taffa zachwyca jak zawsze!
9/10
Piotr Michalski