1. Black Cathedral
2. Worship the Beast
3. Dark Matter
4. Until the Devil Takes Us
5. The Witches Dance
6. Hierophant
7. Undeath
8. Gaze of Insanity
9. Ego Te Absolvo
10. Kingdom of the Worm
Rok wydania: 2016
Wydawca: Metal Scrap Records
Black Cult – przedstawiciele black metalowej sceny rodem ze słonecznej
Chorwacji, działający od 2013 roku, przypominają o swym istnieniu za
sprawą drugiego w dorobku albumu „Cathedral Of The Black Cult”.
Twórczość swą opisują jako „najcięższa wersja nowoczesnego brzmienia
black metalu połączonego z duchem starej szkoły”, ale to określenie zbyt
daleko wykraczające poza muzyczną rzeczywistość, bo ani to nowoczesne,
ani oldschoolowe. Nic odkrywczego ani specjalnie zaskakującego za razem
na tej płycie też nie znajdziemy. Nie jest również tak ciężko jakby się
mogło wydawać, a w porównaniu do pierwszej płyty pt. „Neo-Satanizm”
drugie wydawnictwo Chorwatów wydaje się być trochę łagodniejszym i
bardziej melodyjnym.
Ale nie jest źle, przeciwnie – pomijając trochę pompatyczną otoczkę,
trzeba przyznać, że grają całkiem przyzwoicie i nie ukrywam, że
przyjemnie słuchało mi się tej płyty. Solidne i klarowne brzmienie,
szybkie tempo, wokal choć w dużej mierze przeciągły, to nawet wyraźny i
niezbyt skrzeczący jak to w black metalu bywa.
Pierwsza część albumu jest dość ciekawa, dynamiczna, z kanonadą blastów i
nienachalnymi solówkami, po czym następuje uspokojenie w postaci
łagodnie wypadającego na tle całości i omalże melancholijnego „Until the
Devil Takes Us,” z wpadającym w ucho spokojnym riffem i maidenowską
solówką. Po tej chwili wytchnienia następuje ponownie ostra jazda dzięki
„The Witches Dance”, okraszonego partiami perkusji atakującymi niczym
lawina kamieni, lecz na krótko niestety, gdyż za sprawą kolejnych,
podobnych do siebie utworów wkrada się poczucie monotonii. ”Herophant”
czy „Undeath” choć dobre, to jednak nużą niczym burek z serem. Ilekroć
słuchałem „Cathedral Of The Black Cult” w tym właśnie momencie płyta
przestawała absorbować mą uwagę. Odnieść można wrażenie, że z rozdętego
balona zaczęło uchodzić powietrze.
Z tego letargu nudy wyrywa niespodzianka w postaci coveru Motorhead,
zamykającego album. Szarpanie się na „Kingdom of the Worm” to moim
zdaniem spore wyzwanie, z którym w miarę dobrze sobie poradzili, ale
niedosyt pozostał. Co prawda jest szybko i dynamicznie, ale z początku
bardzo zachowawczo i odtwórczo. Dopiero na końcu Black Cult puścili
wodze fantazji nadając utworowi kolorytu. Wokal radzi tu sobie całkiem
dobrze, ale w konfrontacji z posępną melorecytacją Lemmy’ego, tworzącą
surowy i przygnębiający klimat, niestety poległ.
W informacji o zespole znalazłem określenie, jakoby Black Cult jest
„trzecią falą black metalu nadchodząca z południa” (po drugiej powstałej
na północy). Śmiem twierdzić, że tym razem rozbiła się ona raczej o
falochrony niż uderzyła z pełnym impetem. Pokuszę się nawet o
stwierdzenie, że to, co „Cathedral Of The Black Cult” sobą reprezentuje
już ktoś gdzieś kiedyś zagrał. W niektórych utworach przebrzmiewają
dalekie echa Enthroned czy Dark Funeral, jak chociażby w otwierającym
album „Black Cathedral”. Inne zaś swym klimatem na myśl przywołują
dokonania Moonspel czy Tiamatu. W tym wszystkim do kompletu brakuje
chyba ostrości i wściekłości Marduka. Mimo, że ten album nie jest zły,
to siarką nie śmierdzi.
6/10
Robert Cisło