1. Black Country
2. One Last Soul
3. The Great Divide
4. Down Again
5. Beggarman
6. Song Of Yesterday
7. No Time
8. Medusa
9. The Revolution In Me
10. Stand (At The Burning Tree)
11. Sista Jane
12. Too Late For The Sun
Rok wydania: 2010
Wydawca: Mascot (Europa) / J&R Adventures (USA)
http://www.myspace.com/bccommunion
Chickenfoot, Down, Them Crooked Vultures, Transatlantic… kurs na
funkcjonowanie supergrup to rosnąca w popularność idea, która jednoczy
muzyków z rozmaitym rodowodem i nadaje im wspólnego kształtu. Kolejnym
zespołem w tej wyliczance jest powołany w 2010 roku Black Country
Communion, w którego skład weszli wszech znani twórcy hard rocka i blues
rocka Glenn Hughes, Joe Bonamassa, Jason Bonham i Derek Sherinian. Ich
pierwsze wspólne dzieło nosi tytuł Black Country.
Krążek określany przez wokalistę i basistę grupy jako: „tradycyjny
klasyczny rockowy album z nowoczesnym zacięciem” to przede wszystkim
dzieło dwóch panów, autora rzeczonej wypowiedzi Glenna Hughesa oraz
wirtuoza gitary Joe Bonamassy. Ten hard n’ blues rockowy duet napisał
większość utworów na płycie. Dość powiedzieć, że żadna spośród dwunastu
kompozycji wchodzących do tracklisty Black Country nie powstała bez
udziału Hughesa lub Bonamassy, co oczywiście nadało odpowiedniego
kształtu płycie.
Hughes i Bonamassa wspólnie pracowali już od 2009 roku i zapewne wtedy
napisali część materiału, który wypełnił pierwszy album Black Country
Communion. Pozostali członkowie tej supergrupy, zarówno Jason Bonham
oraz Derek Sherinian podsunięci byli do zespołu niejako z rozpędu,
głównie dzięki rekomendacji ze strony producenta krążka Kevina Shirleya.
Efekt jest taki, że Bonham nie miał żadnego wpływu na kompozycje, które
znalazły się na Black Country, a Sherinian ograniczył się do trzech
utworów. Tym samym niniejszy krążek tworzą przede wszystkim gitarowa
precyzja i kunszt Bonamassy oraz basowe wypuszczenia i charakterne
wokale Hughesa. Tu i ówdzie odzywa się również nowojorski gitarzysta,
który albo przejmuje dominującą rolę w partiach wokalnych (Songs Of
Yesterday i The Revolution In Me) albo na tej płaszczyźnie współpracuje z
Hughesm (Sista Janes i Too Late For The Sun).
Utwory, które znalazły się na Black Country posiadają niejednolitą
konstrukcję. Z jednej strony usłyszymy tu szybkie, sprawnie
skonstruowane numery oparte na kilku riffach, małym stopniu komplikacji i
zamkniętym schemacie instrumentalnym (One Last Soul, Beggerman czy No
Time), a z drugiej strony brytyjsko-amerykański kwartet dał upust
wirtuozerii komponując utwory bogate we wszelakiej maści wypuszczenia
basowe i gitarowe, nieoczekiwane przejścia i wszechstronny zestaw
patentów (Song Of Yesterday, Stand /At the Burning Tree/ czy finałowy
Too Late For The Sun). Wszystkie numery, wyłączając może No Time, łączą
genialne solówki gitarowe Bonamassy oraz specyficzny klimat,
ukierunkowany na najlepszy zestaw rockowych pomysłów z odczuwalną dawką
blues rocka i delikatnych, niegroźnych naleciałości country.
Black Country to żywy, elektryzujący materiał utrzymany w pół szybkim,
pulsującym tempie ze składnie współpracującą oprawą instrumentalną. Tym
niemniej w wielu utworach panowie tworzący Black Country Communion w
przyjemny dla uszu sposób podkręcali instrumenty wypuszczając się w
odpowiednie dla siebie partie, włączając w to przede wszystkim
wspominane solówki Bonamassy, ale i bas Hughesa wielokrotnie wychodził
na pierwsze linie w różnych częściach płyty. Bardzo wyraźnym wyjątkiem
od tej reguły jest niemal siedmiominutowa Medusa, która od bardzo
lirycznego otwarcia z dużym mozołem zmierza ku właściwemu klimatowi
płyty. Nie jest to przypadkowe, bo Medusa jako jedyny utwór na Black
Country pochodzi z repertuaru innej grupy, w tym wypadku… Trapeze
(skądinąd znanej fanom Hughesa).
Wydaje mi się, że domeną kursu na funkcjonowanie supergrup są zawsze co
najmniej udane albumy. W przypadku Black Country Communion można z
pewnością powiedzieć więcej, bo nie jest to zaledwie udany materiał, a
namacalny pokaz umiejętności hard n’ blues rockowych. Przy tym całym
zestawie pomysłów Hughesa i Bonamassy można wybaczyć niniejszej idei, że
pozostali członkowie grupy ograniczyli się głównie do pracy odtwórczej.
Black Country to danie główne dla fanów klasycznego grania. Nie tylko
dlatego, że album wyszedł spod rąk mistrzów gatunku, ale przede
wszystkim, bo potrafili ze sobą współpracować i rzeczone gatunki
połączyć.
9/10
Robert Bronson