1. Overture
2. Who Are You
3. If Only You Knew
4. To Get Her
5. Beauty And The Beats
6. My Little Demon
7. Broken Things
8. Beauty Meant To Kill
9. Lace
10. My Legacy
11. To Get Her (bonus acoustic)
Rok Wydania: 2021
Wydawca: Worm Hole Death/Aural Music
https://www.bellemortemusic.com
Są osoby, które zbierają znaczki pocztowe. Są i tacy, którzy zbierają naszywki z herbami miast świata. Ale istnieją również i tacy ludzie, jak Fryderyk Clegg. Wolą oni zbierać o wiele piękniejsze artefakty. Na przykład motyle. Fryderykowi brakuje jednak w kolekcji tego najważniejszego „eksponatu”. Aha, Fryderyk to główny bohater powieści Johna Fowlesa zatytułowanej „Kolekcjoner”. Ktoś mógłby zapytać: co ma wspólnego ten niejednoznacznie oceniany thriller z muzyką, a jeszcze bardziej z muzyką metalową…? Już wyjaśniam. Historia opisana w tej książce posłużyła za inspirację, a nawet temat główny debiutanckiego krążka białoruskiego zespołu spod znaku metalu gotyckiego, Belle Morte. Grupa powstała w 2015 roku w Mińsku, a dwa lata później wydała pierwszy singiel („Mercy”). Z czasem zaczęły pojawiać się kolejne kompozycje, a także współpraca z norweską grupą Addendum. Jednak dopiero w tym roku Belle Morte zdecydowała się na pełnoprawny debiut, zatytułowany „Crime of passion”. Za cały koncept, słowa oraz muzykę odpowiada młoda wokalistka kryjąca się za pseudonimem Belle Morte. Natomiast za kolorowe motyle skrzydła aranżacji oraz grę na gitarze basowej odpowiada Sergey Butovsky. Resztę składu uzupełniają: Ilya Rogovoy, Arthur McCay, Kiryl Manshuk na gitarach. Zanim jednak oddam się jedenastu kompozycjom zawartych na krążku, zwrócę jeszcze uwagę na niesamowicie bogatą i przepiękne ilustrowaną książeczkę, która jeszcze bardziej oddaje motyli klimat i wraz z muzyką stanowi idealną całość.
Album otwiera krótka introdukcja oznaczona jako „Overture”. Jest dość niespokojna i mroczna. Mamy tu do czynienia z ciekawą grą na wiolonczeli oraz dość złowrogimi dźwiękami przywodzącymi na myśl szum wiatru w rozbitych oknach. Mamy tutaj także ładnej urody skrzypce oraz niebanalne orkiestracje. Wszystko to składa się na motyw, który połączy się z numerem dwa na płycie, którym jest „Who are you”.
Ostatni raz tak „krzyczące” klawisze słyszałem u słoweńskiej Siddharty. Zmyślnie grają tutaj gitary, które w oryginalny sposób przetworzyły poprzedni motyw. W pewnej chwili następuje lekkie zwolnienie tempa, by wokalistka mogła dość ciekawie zacząć swe frazy. Są one dość wysoko śpiewane, ale z melodią i fajnym skakaniem po partyturze. Są tu także ciekawe zmiany tempa i doskonały bas. Cała kompozycja jest dość szybka, melodyjna, posiada również interesujące partie gitar.
„If only you knew” z początku przypomina mi „fetishowy” Artrosis. Jest niemal mechanicznie, mrocznie, ze świetną wstawką klawiszy. Fajnie też śpiewa Belle, bo nie sili się – mimo, że ma do tego warunki wokalne – na quasi-operowe zaśpiewy. Ale wtedy ten wokal byłby mocno przerysowany. Dzięki temu, że nie szarżuje, mamy tutaj fajne melodyjne śpiewanie. Warto wsłuchać się w tło, bo tam się dzieje na klawiszach niemal „Kashmirowo”, a wszystko to z dodatkiem ciężkich, czarnych gitar. „Rozmawiają” one ze sobą przez kilka długich chwil i słucha się tego wręcz wybornie.
Kolejną kompozycją, a zarazem jedną z moich ulubionych na tym krążku jest „To get her”. Rozpoczynamy trochę od rytmu jak z filmu „Szczęki”, by za chwilę w akompaniamencie niespokojnego pianinka utworzyć rytmiczny riff na gitarze. Później jest jeszcze ciekawiej, bo pojawia się lekka arabeska zagrana na klawiszach i linia refrenu. Cała jednak melodia skupiona jest w fajnym, ciekawie zaśpiewanym (w towarzystwie męskiego głosu) refrenie. Jeszcze ciekawiej dzieje się w drugiej części utworu, gdzie na przemian, niczym błyskawice goniące się po niebie, przetaczają się genialne klawisze. A za chwilę znów różnokolorowe bębny i te niesamowite smyki. Majstersztyk. Nie zabrakło też efekciarskich solówek, które przemieniają się w riff. Za chwilę zaś ten riff zostaje błyskawicznie zamieniony w słowa. Ależ się dzieje w tym numerze!
Czas na krótką opowieść o Pięknej i Bestii. „Beauty and the beast” to pewne zaskoczenie, bo mamy tu wręcz deathmetalową (czy potrzebną to inna sprawa…) grę perkusji i gitary, która przemienia się cudowny śpiew Belle, a w tle dołożone klawiszowe „chórki”. Refren wydaje mi się jednak trochę przesłodzony, ale na szczęście całość ratuje doskonała praca sekcji rytmicznej i gitary. Poza tym niezbyt wiele się tu dzieje.
„My little demon” za sprawą męskiego wokalu kojarzy mi się odrobinę z grupą Him. Ten głos jest na szczęście o wiele bardziej przeszywający i przyprawia o ciarki. Całą atmosferę buduje genialny bas i gitara elektryczna. Mamy wrażenie, że oprawca czai się gdzieś w cieniu niczym jadowity pająk. Świetnym pomysłem jest podzielenie kompozycji na role: słucha się tego z wypiekami na twarzy, czekając co będzie dalej. A dalej jest jeszcze ciekawiej, ciężej, mroczniej. Dzieje się tu znów tyle, że po raz kolejny nie wiadomo na czym zawiesić ucho. Wyborne i doskonałe.
Numer siedem to „Broken things”. I na początku znów zaskoczenie: ktoś podmienił płytę CD na starą płytę gramofonową. No i ta niesamowita mieszanka stylów. Jest metalowo, lekko swingująco, to znów niemal therionowo. A wszystko spina fajny, skoczny refren. Oplata zaś swoją gitarą bas i rozegrane skrzypeczki. Znów warto tutaj zwrócić uwagę na gitary, bo mają dużo do powiedzenia: nie brakuje połamanych riffów, zagrywek i popisów.
„Beauty meant to kill” to z kolei numer lekko „renesansowy”. Za sprawą gitary akustycznej jest klimatycznie, starodawnie, niemal baśniowo. Fajnie też przygrywają klawisze i wszelkie inne barwy w postaci skrzypków oraz basów. Ta kompozycja ma bardzo wiele warstw, a pod każdą z nich znajduje się coś ciekawego.
Przedostatnim z części podstawowej płyty jest „Lace”. Zaczynamy od przeszywającego pianinka i od razu wiadomo, że to będzie doskonała kompozycja. Z początku, delikatnemu głosowi wtórują tylko czarne i białe klawisze. A potem utwór zaczyna się rozwijać i właśnie te momenty są w nim najpiękniejsze. Niby powoli, bez pośpiechu, powodując u słuchacza to, że wręcz zastyga on w bezruchu i karmi się kolejnymi dźwiękami. Gitary prowadzą ten utwór nieco inaczej niż wcześniej, no i świetnie uzupełniają je doskonałe partie orkiestrowe. Bez wątpienia będzie to dla mnie jedna z ulubionych najmroczniejszych kompozycji tego roku.
Podstawową część płyty zamyka „My legacy”. Znów pojawia się tu taka linia melodyczna, która powoduje wyraz zadowolenia na twarzy. Jest też bardzo ciekawa praca gitary, natomiast w środku zdecydowano się na „dosłodzenie” zwrotki, co niekoniecznie wyszło tej piosence na dobre.
No i został bonus w postaci akustycznej wersji „To get her”. Warto odsłuchać również i tę wersję, ponieważ wydaje się ona brzmieć jeszcze piękniej od tej „elektrycznej”. Można powiedzieć, że jest swoistą „kropką na i” postawioną przez zespół.
„Crime of passion” to bardzo przemyślana płyta. Każda nuta, fraza i ilustracja w książeczce znajduje się na swoim miejscu. Rzadko się to ostatnio zdarza, dlatego tym bardziej warto spojrzeć na wschód, by dostrzec tam Belle Morte. Cieszę się, że ten album trafił do mych uszu i nie ukrywam, że chętnie posłucham kolejnej mrocznej muzycznej opowieści przygotowanej przez tę grupę. Mogła by na przykład ona opowiadać o niejakim Jame’m Gumbie i jego ofierze, Catherine Martin…
8/10
Mariusz Fabin