BELIEVE – 2017 – VII Widows

BELIEVE - VII Widows

I.
II.
III.
IV.
V.
VI.
VII.

Rok wydania: 2017
Wydawca: Believe
https://www.facebook.com/believeband/


Wiele zmian wydarzyło się w obozie BELIEVE od czasu wydania ostatniej płyty. Mowa głównie o zmianach personalnych. A te najbardziej istotne, bo mające wpływ bezpośrednio na oblicze zespołu nastąpiły za mikrofonem. Od czasu kiedy Karol Wróblewski pożegnał się z zespołem, kandydatów na stanowisko wokalisty wymieniano kilku. Tymczasem wraz z premierą materiału okazało się, że zespół zaskoczył swoich fanów. Nowy nabytek zespołu – Łukasz Ociepa okazuje się mieć ciepły i bardziej delikatny głos od poprzednika, a z kolei bardziej aksamitny niż Tomek Różycki, pierwszy głos grupy. Aczkolwiek klimatycznie znacznie bliżej mu do niego niż do bezpośredniego poprzednika. Kolejne zmiany, może wydają się nie tak charakterystyczne, bowiem za bębnami zasiadł Robert Kubajek. Mnie jednak wydaje się że jego gra to kolejny element, który daje muzyce BELIEVE dodatkowego klimatu. Robert gra, bardziej skomplikowane rytmy, wydaje się stawiać na budowanie rytmu niż rozwiązania siłowe, nawet jeśli stosuje bombastyczne kotły charakterystyczne choćby dla muzyki filmowej. Następna ze zmian, to przekazanie obowiązków klawiszowca w ręce Satomi, która oczywiście nie zrezygnowała z gry na skrzypcach. W studio jednak użyczyła swojego talentu również za parapetem.

Tak po prawdzie styl BELIEVE nie został odmieniony za sprawą zmian personalnych. Formacja dowodzona przez Mirka Gila w dalszym ciągu jako charakterystyczny element może wskazać korelacje na lini gitara-skrzypce. Niezmiennie trzonem sekcji rytmicznej jest Przemek Zawadzki, który swoim basem delikatnie prowadzi podkłady, ale i zdarza mu się przysłowiowa chwila na popis instrumentalny.

Nowa płyta jest jednak z kilku innych względów wyjątkowa.

Krążek „VII Widows” zawiera teksty Roberta Sieradzkiego, które są historiami siedmiu wdów. Opowiadają one o śmierci, o swoich stratach. Wg. autora to pieśni żałobne. Każda historia jest inna, wyraża ból, opowiada o tęsknocie, pożegnaniu, złości. Tak jak i każda śmierć jest inna i często przynosi skrajne emocje. Ostatni utwór, jest chyba najbardziej optymistyczny, bowiem przepełniony nadzieją, jako że osoba ją opowiadająca, przynosi na świat nowe życie.

Muzyka zawarta w siedmiu rozbudowanych utworach doskonale uzupełnia się z tekstami. Jest melancholijna, wręcz smutna, ale też piękna – niesamowicie emocjonalna. Wrażliwy słuchacz z bookletem w ręce, może doświadczyć nie tylko przysłowiowej „guli” w gardle, ale i uronić łzę.

Wydawać by się mogło, że zespół może zagubić się w konwencji. Przy całej powadze i patosie konceptu zapewne łatwo byłoby popaść w przesadne podporządkowanie się tematyce. Tymczasem otrzymujemy zbiór tak wyważonych form, że nie jestem w stanie wskazać fragmentu utworu, który musiałbym wyciąć podporządkowując któryś utwór do ram singla.

Wspomniałem już o tym, że instrumenty perkusyjne bywają zagrane w pewien soundrackowy sposób. Ale to nie jedyne środki wyrazu które kłaniają się ku tej konwencji. Mamy tu nieco sampli wprowadzających w klimat. Są odgłosy ruchu ulicznego, dźwięki deszczu, zabawa dzieci. Całość to kreuje niesamowitą przestrzeń. Przestrzeń, to też niejednokrotnie zasługa klawiszy. Może i mniej mamy tu czystych pianin niż było to na płytach poprzednich, ale za to pojawiło się nieco klawiszowego tła. Skrzypce z kolei genialnie sprawdzają się w duetach z gitarami, ale i samodzielnych patentach. Rozpływam się nad zastosowaniem klimatów muzyki celtyckiej, kapitalny motyw! I kolejny odnośnik do muzyki filmowej, moim zdaniem James Horner uchyliłby ronda kapelusza przed motywem z utworu IV. W opisie muzyki jakby nie patrzeć artrockowej być może po macoszemu nieco potraktowałem instrument najbardziej oczywisty. Jednak chyba największy malkontent zdaje sobie sprawę, że BELIEVE to zespół Mirka Gila i jego partie gitar to w zasadzie aksjomat. Potrafią trwać, łkać, wywijać popisowe sola, ale zawsze są na genialnym poziomie, a brzmią charakterystycznie. Uwagę chyba najbardziej zwraca patent wieńczący album, kiedy to Mirek zapomina się w solówce i przychodzi moment że gitara brzmi niemal jak theremin! Nieprawdopodobnie emocjonalny, kulminacyjny fragment.

Powstrzymam się od recenzji każdego z utworów, jeśli takiej oczekiwaliście, odsyłam do wrażeń które spisałem po pierwszym odsłuchu (pod tym linkiem).

Wrócę jeszcze na chwilę do kwestii wokali, bo nalezy im się osobny akapit. Nie chciałbym być bałwochwalcą, ale głos Łukasza pasuje no tego oblicza zespołu idealnie. O ile jeszcze jestem w stanie wyobrazić sobie Tomka Różyckiego w tym repertuarze, to uważam, że Karol miałby za mocny głos do utworów tak natchnionych. Głos Łukasza snuje opowieść nie odzierając jej z uczuć. Bywa że naturalnie płynie po muzycznym podkładzie, w kolejnym momencie wykrzesać melodią głębokie (to lepsze słowo niż „silne”) emocje.

Jeśli mowa o formie, szata graficzna utrzymana jest w barwach charakterystycznych dla BELIEVE. Okładkę zdobi olejny obraz, w brązach. Nie tylko potęguje to jesienny klimat albumu, ale wpisuje się doskonale w konwencję dotychczasowych dokonań zespołu (za wyjątkiem „The Warmest Sun in Winter”). Utwory zostały pozwabowione tytułow, jedynie opatrzone numerami, co dodaje pewnej tajemnicy i mistycyzmu. Tutaj po prostu wszystko idealnie do siebie pasuje. Nawet data premiery dobrana na środek jesieni, dodaje klimatu pierwszym odsłuchom.

Jestem fanem formacji od początków jej istnienia. Zawsze jednak mogłem wskazać aspekt, który w taki czy inny sposób mógł być zrobiony inaczej, coś co mi nie pasowało, albo uważałem za niedopowiedziane. Obecne kompozycje zespołu pozbawione są wad. Klimatycznie, graficznie, tekstowo, muzycznie. Ten album jest idealny.

10/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz