1. Flying Hearts
2. Light My Fire
3. Move On
4. Radio Starlight
5. Silent Cry
6. Hollywood Dancer
7. Keep Waiting
8. Misty Rain
9. Where Waters Flow in Heaven
10. Bad Boyz
11. Love Will Never Lie
Rok wydania: 2018
Wydawca: Steamhammer
http://chris-bay.com/
Jakie to niespodzianki przyniósł nam nowy rok? Jedną z nich jest na
pewno solowy album frontmana Freedom Call – Chrisa Baya o intrygującym
tytule „Chasing the Sun”. Czekając na nowe wydawnictwo Freedom Call ta
niespodzianka okazała się idealną. Ale czy słusznie? W końcu Chris Bay
to postać nietuzinkowa w metalowym świecie. Palce świerzbiły, więc po
odpakowaniu płyty ta wylądowała w odtwarzaczu. I…?
Pierwsze przesłuchanie było mało interesujące – taka muzyka „na siłę”.
Formacja Chrisa, Freedom Call jest moją ulubioną (żeby nie powiedzieć
ukochaną) kapelą power metalową. Mogłabym ich wychwalać na prawo i lewo,
ale w przypadku solowej płyty wokalisty powiedzieć tego nie mogę.
Dogłębnie zniknął power metal, którego jest tu jak na lekarstwo (choć
momentami muzyk brzmi jak tandetne wcielenie Freedom Call). Trochę mam
mu to za złe – nie pozbył się nawiązań do macierzystej grupy, co
sprawia, że jego muzyki słucha się z pewnym dystansem. Wokalista nie
jest 20-latkiem i operuje od kilku lat głosem mocnym, co oznacza, że i
muzyka musiała się w pewnym sensie zmienić. Freedom Call dojrzał, ale
jak widać jego czołowa postać również. Wróćmy zatem do „Chasing the
Sun”.
Płytę otwiera „Flying Hearts” brzmiący jak Freedom Call rodem z „Master
of Light”. Jest pozytywna moc, która przewija się przez całą piosenkę.
„Light My Fire” zaczyna się niczym „Far Away” i te folkowe wstawki nie
są aż tak rażące jakby się mogło wydawać. Na pierwszy plan wysuwa się
melodyjny i łagodny głos Chrisa. Trzeci w kolejce jest „Move On” –
żałosne klawisze rozpoczynają symfoniczny wstęp, który brzmi jak
zniekształcony Nightwish. Potem jest już tragicznie – zarówno muzycznie,
jak i wokalnie. Bay chce zrobić coś na modłę Freedom Call, co wychodzi
mu nader okropnie. Podobieństw jest sporo, ale tylko jedno jest w miarę
OK – niektóre wokalne momenty są na wysokim poziomie, choć taki miszmasz
wokalny nie jest efektowny.
W „Radio Starlight” nadal mamy zapożyczenia z Freedom Call (tym razem
słychać echa albumu „Land of the Crimson Dawn”). „Silent Cry” jest
totalną klapą. Nie ma tu nic, co mogłoby się wydawać w jakiś sposób
interesujące. Taki pop rockowy styl to nie działka dla Chrisa. Za to
„Hollywood Dancer” jest nie na miejscu. Katastrofa to mało powiedziane.
Nie wiem co Bay chciał przez to osiągnąć, ale mu się nie udało, nie tym
razem. Porażka. Następny kawałek – „Keep Waiting” dorównuje
poprzednikowi. Nie ma się nad czym pastwić – tą muzykę można śmiało
nazwać kocią. „Misty Rain” to kolejna porcja nieświeżego mięsa, którego
nawet pies nie tknie. Granie słuchaczom na nosie.
Może „Where Waters Flow in Heaven” okaże się lepszy? Niekoniecznie. Brak
tu pomysłów na prawdziwy metalowy hit. Nawet ciężko porównać ten utwór
do rocka. Jest to jakaś badziewna ballada. Jest źle, bardzo źle. Nad
przedostatnim numerze „Bad Boyz” wisi hard rockowy szyld. Niestety, ale
„Me & the Boys” Running Wild jest w tym przypadku o niebo lepsze. U
Baya mamy elektryzującego rocka, polanego mocnym wokalem, co i tak nie
jest wystarczające, by mogło być the best. Kończymy „Love Will Never
Lie” – balladą wcale nie uroczą, wybitną też nie. „Turn Back Time” z
„Eternity” to klasyk jeśli o ballady chodzi, a tu mamy zwykły
wypełniacz. Właściwie… Większość piosenek na „Chasing the Sun” jest
marnej jakości. Zabrakło pomysłów? To może trzeba było sięgnąć po
kwartet ABBA i zdobyć się na odwagę na napisanie kilku szlagierów?
Nieśmiertelni Beatlesi i Elvis nagrywali lepsze ballady. Grubo się
pomyliłam co do tego albumu. Nie sądziłam, że będzie totalnym dołem.
Próbuję jeszcze raz przeanalizować krążek – na darmo. Nie chcę nikogo
zrazić do niego, wręcz przeciwnie. Ale jeśli ktoś lubi Freedom Call
odradzałabym słuchanie, ponieważ się zawiedzie. Z oceną będzie ciężko.
Trzeba solidnie się nad nią zastanowić. Mamy tutaj wyjątkowo ciekawe
momenty („Flying Hearts”), jak i całą paletę nieudanych zabiegów
muzycznych (bez przykładów). Jeśli cenisz dobrego rocka i klimatyczny
metal to „Chasing the Sun” Chrisa Baya nie jest dla ciebie. Brakuje w
nim wartościowej muzyki; piosenki mogły być lepiej zaaranżowane, ale tak
nie jest. Chris się wypalił. Teraz nic tylko czekać na kolejny album
Freedom Call i zobaczyć czy solowy krążek był jednorazowym wybrykiem.
Jeden wielki bubel i tyle. Sorry, Chris.
2/10
Marta Misiak