01.Synowie Buntu
02.Krwawoczerwone Niebo
03.Tysiące Twarzy
04.Marion
05.I Tylko
06.Święta Noc
07.Nowy Dzień
08.Żądze
09.Nic
10.Zbyt Późno
Rok wydania: 2021 (reedycja)
Wydawca: Stillnox Music Records
Zebrało się na wspomnienia. Cofnijmy się w czasie aż o trzy dekady. Polska scena muzyczna w latach 90-tych stała pod znakiem popularności wielu nurtów artystycznych. Niewątpliwie jednym z nich był tak zwany „rock gotycki”. Zjawisko o tyle ciekawe, że jego zagraniczny pierwowzór święcił swoje triumfy kilkanaście lat wcześniej. Cóż, w tamtych latach wszystko docierało do Polski z lekkim poślizgiem. Ogromne zasługi w popularyzacji tegoż gatunku miał oczywiście nieodżałowany Tomasz Beksiński, postać szalenie istotna dla naszego dziennikarstwa muzycznego i kultury szeroko pojętej. Dzięki niemu niejeden młody słuchacz po raz pierwszy zetknął się z nazwami Joy Division, Bauhaus czy The Cure. Rodzime zespoły nawiązujące do twórczości tychże pojawiły się jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych. Po słynnej płycie „Nowa Aleksandria” grupy Siekiera przyszedł czas na kapele Madame, Pornografia i wczesne wcielenie Variete. Dopiero w kolejnej dekadzie polski rock gotycki przeżywał jednakże swoje przysłowiowe pięć minut.
Największą gwiazdą tego nurtu na krajowym podwórku był – i w zasadzie pozostaje do dziś – grupa Closterkeller pod wodzą charyzmatycznej Anji Orthodox. Równolegle swoją działalność rozpoczęły takie formacje jak Fading Colours, Artrosis czy Moonlight. Ich koncerty cieszyły się wówczas nieprawdopodobnym wzięciem. Gotyckie kapele grały regularne trasy po całej Polsce a publiczność – wybaczcie kolokwializm – waliła na te imprezy drzwiami i oknami. Swoista moda na mroczne dźwięki miała oczywiście odzwierciedlenie w sposobie ubierania się fanów, ale jest to temat na osobny artykuł. Powstanie oddzielnej subkultury skupiającej zwolenników takich klimatów stało się wtedy faktem. Nadwiślański rock gotycki doczekał się nawet corocznego festiwalu dedykowanego wyłącznie tej dziedzinie sztuki. Mowa rzecz jasna o Castle Party organizowanym w ruinach zamku w Bolkowie. Co ciekawe – zdecydowana większość zespołów odnoszących sukcesy w tym gatunku muzycznym w latach 90-tych charakteryzowała się posiadaniem w składzie śpiewającej pani. Grupy z męskimi frontmanami stanowiły raczej wyjątek. I trudniej było im przebić się do gotyckiego mainstreamu. Takie były chociażby losy formacji Agressiva 69. Podobną ścieżką w początkowym okresie funkcjonowania podążał zespół Batalion D’Amour.
W pierwszych latach działalności skoczowska grupa egzystowała jako kwartet. Ojcami-założycielami Batalion D’Amour są basista/wokalista Piotr Grzesik oraz perkusista Mariusz „Pajdo” Pająk. Obaj przetrwali wszystkie późniejsze transformacje zespołu i pozostają w jego szeregach do dzisiaj. Pierwotny skład dopełniali ponadto Sylwester Laboch na gitarze oraz Waldemar Rymorz obsługujący instrumenty klawiszowe. Świadectwem i zarazem jedyną pamiątką ich wczesnej twórczości pozostaje materiał zatytułowany „Synowie buntu”. Ukazał się wyłącznie w postaci kasety magnetofonowej, którą młodzi muzycy opublikowali w 1993 roku za pośrednictwem niszowej oficyny Mewa Records. Na kompaktową reedycję tych nagrań trzeba było poczekać niemal trzydzieści lat. Oczyszczony i poddany masteringowi cyfrowy zapis zawartości debiutanckiej kasety trafił w końcu na srebrny krążek dzięki Stillnox Music Records.
Omawiane nagrania zrealizowano w usytuowanym po czeskiej stronie Cieszyna studiu Fors. Podejrzewam, że bezpośrednim powodem wyboru miejsca rejestracji materiału była akceptowalna geograficznie bliskość obiektu oraz ówczesne możliwości finansowe członków zespołu. Nie da się bowiem ukryć, że jakość zapisu pozostawia wiele do życzenia. Mówiąc wprost – brzmi to jak średniej jakości demo. Na domiar złego wydanie kasetowe wyprodukowano z błędem w postaci lekkiego zniekształcenia tempa odtwarzania. Na szczęście po latach udało się zniwelować tę niedogodność. Archaiczne – czy raczej piwniczne – brzmienie pozostało jednak bez zmian, przez co zawartość płyty należy traktować głównie jako dokument swoich czasów. Wspomnienie czasów, które przeminęły bezpowrotnie.
Inspiracje słyszalne w prehistorycznej twórczości Batalion D’Amour są poniekąd lustrzanym odbiciem panteonu rocka gotyckiego lat osiemdziesiątych. Nietrudno się domyślić, że muzycy kształtowali swoją wrażliwość artystyczną przy dźwiękach Sisters Of Mercy, The Cure czy Fields Of The Nephilim. Dziedzictwo Andrewa Eldritcha jest tu odczuwalne najbardziej. Już otwierający płytę numer „Synowie buntu” z dynamiczną linią basu i mrocznym skandowaniem wokalisty idealnie wpisuje się w tę stylistykę. Potem mamy osadzony w klimatach The Cure zgrabny song „Krwawoczerwone niebo”. Wycieczką w stronę The Mission może być z kolei „Tysiące twarzy”. Za to „Marion” jest kompozycją o charakterze balladowym, opartą na patencie klawiszowym rodem z wczesnych płyt Roberta Smitha i spółki. Skoro już o klawiszach wspomniałem – z opisu na okładce wynika, że w sesji gościnnie wziął udział jeszcze jeden muzyk odpowiedzialny za ten instrument, Piotr Zacharski. „I tylko” wyróżnia się dosyć przebojową linią melodyczną w refrenie i na pewno świetnie sprawdzał się na koncertach. Jeszcze większy potencjał na hit ma „Nowy dzień”. Za to „Święta noc” to szybki i nośny numer o wyraźnie punkowej proweniencji.
Jest tu niezwykle urokliwa piosenka, która zdecydowanie odstaje od reszty – „Żądze”. Jako jedyna w tym zestawie oparta jest na motywie bluesowym, co już czyni z niej ewenement. Na uwagę zasługuje jednak nie tylko z tego powodu. W pamięć zapadają zarówno delikatne, balladowe tony gitary na wstępie jak też zgrabna linia wokalna i udane solo wieńczące ów numer. Dopełnieniem zawartości płyty są „Nic” i „Zbyt późno”, które trzymają poziom pozostałych utworów, ale też nie wyróżniają się zbytnio na ich tle.
Warto wspomnieć, że trzy z opublikowanych na debiucie kompozycji doczekały się kilka lat później swoich nowych wersji. Numer tytułowy, „I tylko” oraz „Nowy dzień” w profesjonalnej odsłonie trafiły w 1998 roku na album „Labirynt zdarzeń”. Ale był to już inny skład – z wokalistką Anną Zachar i fenomenalnym gitarzystą Robertem Koludem, który skierował muzykę grupy na bardziej progresywne tory. Trochę szkoda, że wśród nagranych na nowo piosenek zabrakło „Żądz”. Paradoksalnie – dopiero pojawienie się w składzie wokalistki pozwoliło grupie osiągnąć większą rozpoznawalność. Doskonale wpisuje się to w schemat polskiej sceny goth-rockowej, o czym wspomniałem nieco wcześniej.
Wracamy do współczesności. W trzeciej dekadzie XXI wieku po subkulturze gotyckiej w Polsce nie ma już śladu. Scena cofnęła się do undergroundu. Na posterunku pozostał niezawodny Closterkeller. Grupa Batalion D’Amour istnieje jednak nadal, mimo iż mocno ograniczyła swoją aktywność. W ubiegłym roku podczas specjalnego koncertu na rynku w Skoczowie świętowała swoje 35-lecie. Od 2002 roku jego frontmanką jest zjawiskowa Karolina Andrzejewska i również ten skład ma w dorobku dwie udane płyty, o których być może będzie jeszcze okazja wspomnieć na naszych łamach. Trochę niespodziewana reedycja „Synów buntu” jest natomiast miłą niespodzianką dla sympatyków wczesnego, najbardziej mrocznego oblicza grupy. Warto sięgnąć po to wznowienie. A jeśli dotąd nie słyszeliście – warto poznać.
7/10
Michał Kass

