1. Prologue
2. Dreamtime
3. Abbey of synn
4. River of time
5. The blackboard
6. The theory of everything
7. Merlin’s will
8. Waking dreams
9. Dawn of a million souls
10. Valley of the queens
11. Ride the comet
12. Star of Sirrah
13. Comatose
14. Day sixteen: Loser
15. And the druids turned to stone
16. The two gates
17. Into the black hole
18. Actual fantasy
19. Computer eyes
20. Magnetism
21. Age of shadows
22. Intergalactic space crusaders
23. Collision
24. Everybody dies
25. The castle hall
26. Amazing flight in space
27. Day eleven: Love
28. The eye of Ra
Dodatki: Behind the scenes, incl.interviews
Rok wydania: 2018
Wydawca: Mascot Music
http://www.arejlucassen.com
Na ten moment sympatycy twórczości Arjena Anthony’ego Lucassena czekali
ponad dwadzieścia lat. Muzyka Ayreon nareszcie po raz pierwszy w pełni
(nie licząc rejestracji rock-opery „The theater equation”, dokonanej w
2016 roku) zabrzmiała na żywo. We wrześniu 2017 roku odbyło się kilka
koncertów, z których zmontowano to wydawnictwo. A ponieważ Lucassen
słynie z zapraszania muzycznych gości, tak więc oto na jednej scenie
stanęli przedstawiciele między innymi zespołów Nightwish, Blind Guardian
czy Kamelot. Trudno wymienić wszystkich, bowiem na scenie przewija się
podczas koncertu blisko trzydzieści osób, wśród których najważniejsi są:
Anneke van Giersbergen, Damian Wilson, Marco Hietala, Floor Jansen,
Hansi Kürsch, Jonas Renkse. Gości uzupełnia zespół: na klawiszach Joost
na den Broek, na basie Johan van Stratum, na gitarze grają między innymi
Marcel Coenen oraz Ferry Duijsens, a na perkusji Ed Warby. Sama
podstawowa lista muzyków robi wrażenie imponującej, a jeśli dodamy, że
sam Mistrz Arjen bierze podczas koncertu gitarę i również śpiewa, to
można przeczuwać, iż będzie to widowisko, którego się nie zapomni.
Wszystko zaczyna się od krótkiego wprowadzenia w świat Ayreon, by
następnie rozkoszować się przepiękną gra klawiszy i gitar utworu
„Dreamtime”. Integralną częścią całego koncertu są bardzo dobre
wizualizacje na telebimie, umieszczonym za muzykami. Rewelacyjnym
pomysłem jest również przedstawianie kolejnych wokalistów, którzy po raz
pierwszy wchodzą na scenę. Ponadto taka duża liczba muzyków mogłaby
stwarzać poczucie chaosu, gdyby wszyscy znajdowali się na scenie. I tu
również znalazło się rozwiązanie. Poszczególni wokaliści wychodzą zza
kulis tylko na swoje partie, przez co ogląda się to wybornie, ponieważ
na scenie ciągle coś się dzieje. Zabawa praktycznie trwa przez cały
czas, lecz dopiero podczas „River of time” publika jakby otrząsa się i
owacją wita Kürscha, który wraz Hietalą kapitalnie wyśpiewują swoje
frazy. Także i później owacjom, oklaskom i wspólnym śpiewom nie ma
końca. Faktem jest, że zgromadzona publiczność nie jest ani trochę
przypadkowa, co widzą i czują muzycy, którym z ogromną przyjemnością
przychodzi wykonywanie tej przecież wcale nie tak łatwej w odbiorze
muzyki.
„Merlin’s will” to pokaz wokalnych umiejętności wokalistki, Floor
Jansen. Trzeba przyznać, że wypada ona tu o wiele, wiele lepiej niż w
Nightwish. Niezwykle ciężko robi się natomiast podczas „Dawn of a milion
souls” (z ulubionego przeze mnie podwójnego albumu „Universal
migrator”) i muszę stwierdzić, że ta wersja jest o wiele lepsza niż
studyjna: ma tę niesamowitą energię i ogień, tworzony nie tylko zresztą
przez miotacze przed sceną, ale i przez kapitalne żeńskie wokale,
klawisze i gitarę. Co dalej? „Valley of the queens”, przepełnione
cudownymi wokalizami trójki wokalistek, „Ride the comet”, które uderza
fantastyczną gra perkusji i maksymalnie chropowatym głosem Maggy Luyten.
Tu jest wręcz powermetalowo, a tego, co wyprawiają w tym numerze
chórzystki, zwyczajnie nie da się opisać. Tego trzeba po prostu
posłuchać.
Następnie przychodzi nareszcie czas na coś nowego. „Star of sirrah” (z
ostatniego albumu, „The source”) to przede wszystkim metalowa jazda
riffowej gitary, no i ten fenomenalny Hansi w refrenie. Jednak chyba
najlepszym fragmentem koncertu dla mnie jest utwór „Day sixteen: Loser”.
Od samego początku świetnie zagrany i zaśpiewany kawałek, który
proponuje fantastyczne wręcz solo na klawiszach. I znów ta wersja na
żywo brzmi o wiele lepiej niż studyjna. „Into black hole”, nie tracące
nic ze swego przeszywającego klimatu, głównie dzięki Tommy’emu
Karevikovi. A o dodatkowe ciarki na plecach dbają trzy prześwietne
wokalistki w chórku.
Ileż podczas tego koncertu niesamowitych gitarowych fragmentów! Weźmy na
przykład tę niesamowitą frazę w „Computer eyes”. Kocham, kiedy
gitarzysta potrafi „uderzyć” gitarą, ale i też potrafi z niej wydobyć
piękne, nostalgiczne dźwięki. Albo ten moment, kiedy robi się metalowo i
orientalnie w „Age of shadows”. W tym numerze znów na jednej scenie
Kürsch i Hietala, którzy osobno brzmią dobrze, ale razem mistrzowsko się
uzupełniają. Po pewnej chwili do duetu dołącza Jansen i robi się
jeszcze ciekawiej, kiedy wokalistka śpiewa w operowy sposób.
Koncert koncertem, olśniewający, to fakt, ale gdzie jest właściwie
Mistrz Ceremonii Arjen Anthony Lucassen? Spokojnie, on też się pojawi.
Lecz zanim się to stanie, to posłuchamy jeszcze niesamowicie
energetycznego „Everybody dies”. Sam Arjen ma wejście podczas „The
castle hall” i trzeba uczciwie przyznać, że jest to wejście prawdziwie
królewskie. Reszta jest już właściwie nieważna, kiedy za gitarę chwyta
Arjen. Wyjaśnia on później również przyczyny braku swojej obecności na
scenie, opowiada o pomyśle grania na żywo.
Najpiękniejszą jednak chwilą jest chyba ta, gdy wszyscy Artyści wychodzą
na scenę, by wspólnie zaśpiewać „The eye of Ra”. Byłem ciekawy, jak
wypadnie coś, co w zasadzie nigdy nie było wykonywane w hali dla
publiczności. I trzeba przyznać, ze wyszło majestatyczne i przepięknie.
Dodatkiem do tego wszystkiego jest rewelacyjna gra absolutnie wszystkich
27 muzyków. Brawa należą się również realizatorom wydawnictwa: 30 kamer
obserwuje poczynania muzyków i robi to w sposób perfekcyjny.
Te dwie godziny minęły jak za dotknięciem magicznej muzycznej różdżki. Z
pełną świadomością stwierdzam zatem, że jest to jedno z najlepszych
wydawnictw koncertowych DVD, jakie przyszło mi kiedykolwiek oglądać,
stąd ocena może być tylko jedna.
10/10
Mariusz Fabin