AVENGED SEVENFOLD – 2013 – Hail to the King

AVENGED SEVENFOLD - Hail to the King

1.Shepherd Of Fire
2. Hail To The King
3. Doing Time
4. This Means War
5. Requiem
6. Crimson Day
7. Heretic
8. Coming Home
9. Planets
10. Acid Rain

Rok wydania: 2013
Wydawca: Warner Bros.
http://www.avengedsevenfold.com/



Być może jest to tekst przed którego napisaniem zwlekałem rekordowo długo. I to nie dlatego, że nie miałem wyrobionego zdania o przedmiocie recenzji. Powodem mojej zwłoki nie był brak zdecydowania, ani nawet obawa przed prezentacją odmiennej opinii. Jak się okazuje z biegiem czasu odnajdowałem tylko potwierdzających moje zdanie. Ale cały czas miałem nadzieję, że sam przed sobą będę w stanie wytłumaczyć przewagę zalet nad mankamentami albumu. Wielu zainteresowanych siłą rzeczy już sięgnęło po najnowszy produkt AVENGED SEVENFOLD, bowiem premiera miała miejsce kilka tygodni temu.
Wiele wylano na „Hail to the king” pomyj, wiele powiedziano gorzkich słów, ale kilku faktów związanych z wydawnictwem Amerykanów nie sposób pominąć i dlatego też niżej podpisany czuje się rozdarty pomiędzy obiektywizmem, a odczuciami.

AVENGED SEVENFOLD przekroczyło bowiem granicę przyzwoitości w czerpaniu z wpływów. Do tego stopnia, że przez wielu ich nowa płyta nazywana jest z przekąsem coveralbumem. Mamy tu zarówno wokalne jak i gitarowe zapożyczenia z hitów Metalliki, Megadeth czy też Guns n roses, że wymienię te najbardziej nachalne. I nie chodzi tu o ulotny feeling, który przypomina nam dany klimat czy utwór. Tutaj wydaje się to wręcz jak cytowanie, wyrywanie z kontekstu całych motywów.
Pytanie, czy zespół miał tego świadomość, że przegina. Jeśli tak o czy zrobił to dla hołdu dla swoich idoli czy też by nabić w butelkę fanów, którzy łykną album czy też podłapią utwór na zasadzie, że „spodoba się coś co już słyszałem”.

Ale wiecie co? Nie to jest największym dla mnie problemem… Największe zażenowanie czuję, że ja daję się na to nabrać. Ten album mi się podoba i pomny nawet oczywistych faktów… słucham go regularnie co kilka dni.
Przede wszystkim powodem dla którego płyta przyciąga jest FENOMENALNE brzmienie. Wyobrażam sobie, że jeśli „black album” byłby nagrany w 2013 roku brzmiałby właśnie w ten sposób. Genialne połączenia dynamiki i balansu instrumentów daje nam ten idealny efekt.
Dodajmy jeszcze kwestię, chwytliwych melodii, których umiejętności pisania zespół nie zatracił i mamy pełnię obrazu.

Zatem nawet kiedy usystematyzuję sobie wszystkie za przeciw, w dalszym ciągu czuję się szarpany przez uczucia.
Wydaje mi się, że zespół zagrał palcem na nosie fanów, uważających ich intelekty za mniej lotne niż są w rzeczywistości, kolokwialnie mówiąc, traktując ich jak debili. Czerpiąc ze wzorców więcej niż dotychczas pozwolił sobie kto inny.
Jednak płyty słucha się wyjątkowo dobrze, kolorytu dodają motywy orkiestry, a do tego nie mogę zapomnieć o wspomnianym kapitalnym brzmieniu.

Powiem wam jednak że są momenty kiedy moje nastroje popadają w ekstrema.
Nie wierzę przecież, że zapożyczenia są przypadkowe… płytę pisało kilka osób, produkowało kolejne kilka, przesłuchiwało pewnie kolejnych kilkaset przed wydaniem… do cholery, gdzie oni mają uszy? Kiedy o tym pomyślę mam ochotę wystawić 1/10.
Jeśli jednak postawię przed sobą wyjątkowe zadanie, aby zapomnieć o cytatach, to pomijając zbyt napuszoną balladę „Crimson Day”, no i może zamykający album spokojniejszy a równie pompatyczny „Acid Rain” reszta materiału jest świetna…
No przecież nie cały album jest oparty na zapożyczeniach, na płycie znalazło się wiele świetnych kawałków; wówczas miałbym ochotę zakończyć recenzję notą 8!
Jednak opisanych powyżej wrażeń nie sposób odseparować… czy uczciwa zatem będzie ocena uśredniona? Fakt jest faktem, że po przesłuchaniu płyty, czy to pierwszym czy kilkukrotnym, zdecydowany byłem zakupić ją do swoich zbiorów.

4/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz