1. Heal The Waters
2. Torn
3. Burn The Sun
4. Resurrection
5. Absolute Zero
6. Just A Little
7. Waking Hour
8. Noose
9. Feed The Fire
10. I Bleed
11. Missing You
Rok wydania: 2001
Wydawca: Inside Out
Co się dzieje, gdy schodzi się kilku sesyjnych muzyków i postanawiają
nagrać album? Spójrzmy na (nieistniejącą już, niestety) grupę TOTO –
wyprzedane do ostatniego miejsca koncerty, miliony sprzedanych płyt i
wiele przebojowych piosenek granych nawet po 30 latach od wydania w
stacjach radiowych. W przypadku projektu ARK (również już
nieistniejącego) nie jest tak spektakularnie, chociażby ze względu na
inny, mniej popularny, gatunek muzyki jakim jest progresywny metal.
Nagrano jedynie dwa albumy, trudno mówić o zapełnionych salach
koncertowych czy międzynarodowych trasach, zresztą zapewne z zamierzenia
miał być to tylko projekt. Oba zespoły posiadają jednak wspólny
mianownik – poziom muzyki.
Do projektu zebrało się kilku muzyków, którzy głównie wspierają innych
wykonawców na płytach czy koncertach – Tore Ostby (gitara) nagrał
wcześniej całkiem interesujące cztery płyty z grupą Conception (gdzie za
mikrofonem stanął Khan, obecnie w Kamelot), John Macaluso (perkusja),
Randy Coven (gitara basowa) i Mats Olausson (klawisze) grali m.in. z
Yngwiem Malmsteenem oraz indywidualnie z dziesiątkami innych artystów.
Jorn Lande również udziełał się w wielu zespołach, z najważniejszych
Masterplan, „01011001” Ayreon jak i tworzy solowe dzieła.
Po dłuższym wstępie przejdźmy do konkretów, strzelając od razu ze
wszystkich dział – muzyka zawarta na albumie piorunuje swoją mocą i
energią. Od otwierającego utworu „Heal the waters” słyszymy, że będzie
się działo. Żywiołowa perkusja często przyozdobiona ciekawymi
przejściami wybija rytm całej muzycznej lokomotywie, na którą składają
się przecinające powietrze riffy i inne zadziorne partie gitarowe
uzupełnione basem i agresywnymi przebiegami klawiszy. Im dalej w głąb,
tym więcej ciekawostek – zmiany metrum, tempa, dynamiki, ciepło – zimno,
agresywnie – łagodnie, istny muzyczny rollercoaster, szaleństwo.
Oszołomienie bogactwem muzycznym jeszcze się potęguje dzięki Jornowi
Lande – mógłby zostać wyznacznikiem wzorcowego śpiewania. Jego głos
wyraża bardzo ekspresyjnie treści muzyczne i tekstowe zawarte na płycie,
jest pełny zaangażowania, bez względu na to, czy jest to krzyk z bólu
(„Torn”), refleksja (genialne wręcz „Waking hour”, fragmenty
„Resurrection”) , tęsknota („Missing you”) czy afirmacja młodości i
odwagi („Just a Little”). Jorn nie śpiewa piosenek, on opowiada
historie. Mając tak uzdolnionych muzyków jako instrumentarium zdołał
zabłysnąć na tym albumie, doskonale się dopasowując do muzycznego tła.
Brzmienie całej płyty jest wyśmienite – soczysty, klarowny bas
zrównoważony dynamiczną, ale zbalansowaną perkusją, świetne brzmienia
klawiszy, zwykle stanowiące rozlewające się muzyczne plamy, dające bazę
dla ognistej gitary, z rzadka nieco ujarzmionej (hiszpańskie momenty
„Just a little”, „Missing you”). Słychać, że mamy do czynienia z
profesjonalistami, piosenki są mocne aranżacyjnie, nie dają się łatwo
zaklasyfikować. Można tego albumu słuchać w domu w skupieniu, ale w
samochodzie również sprawdzi się znakomicie (sprawdzono na długich
trasach).
Zbierając wszystkie wyżej wymienione elementy mamy tutaj do czynienia z
jedną z najciekawszych i najlepszych płyt progresywnego metalu (w tym
kontekście określenie to należy traktować bardzo szeroko) ostatnich lat.
Takiego bogactwa brzmień i pomysłów wyartykułowanych z niezwykłą
finezją i gracją trudno znaleźć gdzie indziej. I tylko szkoda, że jak na
razie nic nie zapowiada wskrzeszenia tego projektu – Jorn wraca do
Masterplan, wydaje płyty firmowane własnym imieniem ( z różnym muzycznie
skutkiem), Tore Ostby udziela się w hard-rockowym zespole Street Legal,
pozostali kontynuują swoją bardziej dochodową sesyjną działalność. Nie
zmieni to jednak nigdy faktu, że w 2001 roku stworzyli jedną z
najważniejszych płyt w gatunku.
9/10
Marcin Szojda