1. Burning Down
2. Where The Winds Blow
3. The Hunchback Of Notre Dame
4. Singers At The World’s Dawn
5. Mother Love
6. Center Avenue
7. Can’t Let Go
Rok wydania: 1999
Wydawca: Rising Sun / Inside Out
Rozpad ARK był dla mnie nie tyle zaskoczeniem, co rozczarowaniem. Po nagraniu dwóch rewelacyjnych płyt, wydawało się, że zespół zawiesił działalność. Jorn Lande zaczął udzielać się w coraz to nowych zespołach i projektach, podobnie John Macaluso. Na forum zespołu podawano informacje, ze nagrywana jest trzecia płyta, z nowym wokalistą. Ale niestety nie ujrzała ona światłą dziennego. Tore Ostby zapowiadał reaktywację Conception (oczywiście z Royem Khanem), ale jak widać, nic z tego nie wyszło. Fanom pozostaje żałować, że zespół który nagrał album wszechczasów w postaci krążka „Burn The Sun” zszedł z muzycznej sceny…
Rozpędziłem się nieco, a miała to być recenzja debiutanckiego krążka ARK. Jest to – musze przyznać jedna z niewielu płyt, której mam dwa wydania. Za pierwszym razem oprawa graficzna miała w sobie coś, ale była dość siermiężna i nie bardzo było wiadomo co przedstawia… (jeszcze przeprowadzę kiedyś w tej sprawie dochodzenie). Drugie wydanie za to posiadało grafiki i okładkę wręcz rewelacyjne. Na tle szarego nieba i nieurodzajnego gruntu z ziemi wyrasta totem w którym są wyrzeźbione twarze muzyków. Ta wersja ma swój klimat i robi wrażenie. Ale najbardziej zaskakujące jest to, że albumu nie poddano ponownemu masteringowi. Dlaczego zaskakujące? Bowiem jedynka ARK miała być tak naprawdę demówką… wytwórni się jednak tak spodobała taka forma, że ja wydali… Czy słusznie? Nie wiem, wprawdzie ta forma bardzo mi się podoba, jednak słychać , że miksowi i masteringowi przydałoby się nieco szlifu.
Ale przejdźmy do samej muzyki. ARK w samym założeniu miał być zespołem nie podlegającym żadnym barierom muzycznym. I to się udało. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to jest płyta rockowa czy jazzowa… jakoś ciężko przez moje usta przechodzi nawet w tym przypadku określenie prog. Większość partii instrumentalnych mogłoby swobodnie egzystować jako samodzielne solówki. Zarówno pokręcona do granic wytrzymałości perkusja, niesamowite gitary, które często wymieniają się z akustykami zbliżonymi stylistycznie do flamenco. Jak i typowo jazzowe sola pianina, nie wspominając o pojawieniu się akordeonu. A przy tym wszystko spięte klamrą w postaci linii wokalnych Jorna, który nawet na dysonansowym podkładzie potrafi wyczarować niesamowitą melodię… do tego otrzymujemy sporą dawkę świetnych refrenów – co byłoby wręcz nie do pomyślenia w tak skomplikowanym materiale. Wokalizy w typowej dla Jorna zachrypniętej manierze (z początków jego twórczości) nadają płycie pewien hard rockowy pierwiastek.
Nie jestem w stanie wymienić wyróżniających się utworów. Wszystkie 7 kompozycji są to utwory wyjątkowe i wykonane z pasją!
Wystawiłbym chętnie temu albumowi ocenę maksymalną, odejmę jednak punkcik za brzmienie… Chociaż kto wie, może tak jest lepiej. W końcu Where The Winds Blow w wykonaniu zespołu Jorna na płycie The Gathering nie dorasta oryginalnej wersji do pięt.
9/10
Piotr Spyra