1. A Crack In The Ice
2. Pins And Needles
3. Double Vision
4. Elea
5. The Hanging Tree
6. A State Of Grace
7. Blood Red Room
8. In The Blink Of An Eye
9. (Don’t Forget To) Breathe
10. Serenity
11. Tears In The Rain
12. Enemy Without
13. Running From Damascus
14. The Visitor
Rok Wydania: 1998
Wydawca Verglas
http://www.verglas.com/arenaworld/
Najdziwniejsze jest to, że uważam, iż Rob Sowden jest lepszym wokalistą
od Paula Wrightsona. Mimo to „The Visitor”, jest moim ulubionym albumem
zespołu Arena. Naprawdę trudno znaleźć album, który zrobiłby na mnie
porównywalne wrażenie.
Swoje obcowanie z płytą zaczynamy od spojrzenia na okładkę. Muszę
powiedzieć, ze okładka „The Visitor” jest prosta, aczkolwiek genialna.
Już od pierwszej chwili udziela nam się ten klimat – pojawiają się
pierwsze symptomy zadumy. Jeśli już o grafice mowa ilustracje wewnątrz
albumu również bardzo przypadły mi do gustu. Zdjęcie do „Hanging tree”
swobodnie mogłoby być okładką płyty…
Rozpoczynający album „A crack in the ice” wprowadza nieco
zaniepokojenia, powagi a w sferze gitarowej jak na Arenę jest dosyć
ciężko. Nieco bardziej optymistyczne melodie i lekkie, zwiewne gitary
czekają nas w „Pins and needles”. Kolejny utwór „Double vision” to
solówkowy popis Johna Mitchella. Niesamowite jest to w jaki sposób
prezentuje swoje niebagatelne umiejętności, jednocześnie na pierwszym
miejscu stawiając melodię. Ciekawe jest również to, że album jest
zmiksowany w ten sposób, że na pierwszy plan ponad klawisze wybijają się
gitarowe riffy i solówki. Bardzo ciekawy zabieg ze strony Cliva Nolana,
ale jakże trafny. Oczywiście są i fragmenty gdzie klawisze egzystują
zupełnie samodzielnie… a gitara gdzieś pląsa w tle. Ale ogólne
wrażenie płyty gitarowej trwa do samego końca albumu. Tym bardziej, że
wiele na tym albumie gitar nie przesterowanych. W zasadzie nawet nie
próbuję sobie wyobrażać jak zabrzmiałoby to na czystych akustykach –
dobór brzmienia bowiem wydaje się idealny. W kolejnym przerywniku czyli
„Elea” ponownie gitary w roli głównej, czyżby Nolan dawał fanom odpocząć
po klawiszowym albumie „The Cry”? (ta sama uwaga dotyczy utworu
„Serenity”). „The hanging tree” to jeden z najlepszych utworów jaki
słyszałem w życiu. Żaden motyw nie wywołuje u mnie takich dreszczy, jak
fragment, gdzie „człowiek pod drzewem wisielca wskazuje na mnie”. Na
początku spokojny wstępniak, a potem pasja płynąca z gitary Mitchella, i
pompatyczny podkład klawiszowy Nolana. Ale to nie koniec natłoku wrażeń
związanych z tym albumem. Genialny, wzruszający „Teras in the rain” i
niesamowity „Don’t forget to breathe” to kolejni moi faworyci. Nieco
klimatu pierwszych dwóch produkcji zespołu możemy wyczuć pod koniec
albumu, już w „Enemy Without”… szczególnie w refrenie. „Running from
Damascus” mimo, że klawiszowy i szybszy, ponownie nieco niepokojący. W
tych dwóch utworach klawisze wracają do łask i są również instrumentem
głównie odpowiedzialnym za solówki. Genialnym posunięciem z kolei jest
ostatni utwór spinający niejako klamrą cały album, mimo że już w
„Running from Damascus” wpleciono fragment „A crack in the ice”.
Niesamowite, jak trafnie zostały zbalansowane na tym albumie proporcje
płaczliwych solówek i ostrzejszych riffów. To samo dotyczy melodii i
ogólnego klimatu. „The Visitor” funduje nam huśtawkę nastrojów od
depresji przez wzruszenie po euforię, zachowując przy tym
nieprawdopodobną spójność. Zapewne wiele w tym zasługi krótszych
przerywników, które przeprowadzają słuchacza z utworu w utwór. Na „The
Visitor” nie znajduję ani jednego niepotrzebnego dźwięku, ani jednego
zbędnego motywu. A co jest dodatkowym atutem utwory z „The Visitor”
świetnie sprawdzają się na żywo. Nie ukrywam również, że kiedy słucham
tego albumu, z trudem powstrzymuję się przed śpiewaniem razem z Paulem.
Czasem po prostu się nie powstrzymuję…
10/10
Piotr Spyra