ANNIHILATOR – 2015 – Suicide Society

ANNIHILATOR - Suicide Society

1. Suicide Society
2. My Revenge
3. Snap
4. Creepin’ Again
5. Narcotic Avenue
6. The One You Serve
7. Break, Enter
8. Death Scent
9. Every Minute

Rok wydania: 2015
Wydawca: UDR
http://annihilatormetal.com/


Nie wiem jak wy, ale ja mam kilka takich zespołów, którym z każdą kolejną płytą daję bezgraniczny kredyt zaufania. Jestem przekonany że cokolwiek nie pojawi się na nowym krążku trafi w moje gusta. I mimo, że ANNIHILATOR swego czasu ten kredyt nadwyrężył (brzmienie „Remains” i „Wakin the Fury”), tak o każdą kolejną płytę jestem spokojny. Mogę je kupować w ciemno – i wiem, że przez kolejnych kilka tygodni nie opuści rejonów mojego odtwarzacza.
Annihilator przez długie lata było typowym one-man-show. Wystarczy zajrzeć w booklety. Jeff Waters nagrywał wszystkie instrumenty oprócz bębnów, a nawet na płytach na których całości nie śpiewał, pojawiał się jako głos prowadzący zazwyczaj w jednej kompozycji. Ta sytuacja przez ostatnie półtorej dekady nieco uległa zmianie, bowiem Dave Padden ewidentnie został współtwórcą marki. Jego odejście z zespołu było w pewnym sensie tąpnięciem, ale czy powinno dać fanom powody do zmartwień, skoro w parze z tymi rewelacjami, potwierdzono, że za mikrofon na stałe powraca Waters?

Mimo, że ze świecą szukać tych którym nie pasowałyby wokalizy w czasach „King of the kill” – „Remains”, sam Jeff twierdzi, że miał sobie wiele do zarzucenia. W związku z tym przed rozpoczęciem nagrywania „Suicide Society” pracował mozolnie nad warsztatem. Jaki tego wynik? Otóż faktycznie, słyszymy charakterystyczną chrypkę, ale i więcej siły czy agresji. Są momenty, w których pomylilibyście frazę z głosem Paddena, a i trafiają się thrashowe fragmenty gdzie jako żywo przychodzi nam na myśl porównanie z warczeniem Randy’ego Rampage’a. Wybornie!
Muzycznie Annihilator sprosta chyba wszelakim oczekiwaniom. Mamy sporo galopad, punkowej zadziorności, szaleńczych pisków i wybrzmiewań, ale i sporo rytmicznych fragmentów przewidzianych pod chwilę headbangingu. Uświadczymy od groma unison czy nakładanych chórów, ale i szorstkości czy pazura w brzmieniu. Są momenty niepokojące i takie które rwą szaleńczo do przodu, genialne zwolnienia i zapadające w pamięć refreny. Zabrakło jedynie ballady. Nowa płyta powinna spodobać się tym którzy po wieściach o powrocie Jeffa za mikrofon spodziewali się, większej dozy melodyki. Nie zawiedzie jednakże sympatyków thrashowego oblicza grupy. Może i („tradycyjnie”) pojawia się kilka autocytatów, czy nawiązań do utworów wcześniejszych – i to zarówno w melodiach jak i tekstowo – ale to znowu nie jest element, który dla fanów Annihilator jest czymś zdrożnym.

Jeff Waters napisał i nagrał kolejną świetną płytę. Na jak długo wystarczy mu energii aby ten wózek ciągnąć samemu? Czas pokaże. Każde rozwiązanie przyjmę z pokorą, Watersowi po prostu należy zaufać. A i żadnego rozwiązania nie powinniśmy wykluczać. Kto wie, może będzie śpiewał przez następne 10 lat… a może zatrudni kogoś za mikrofon? Może Annihilator odnotuje kolejny powrót? Co będzie udziałem fanów w przyszłości – czas pokaże – ważne, że Jeff Waters nie pozwoli nam się nudzić. Nawet jeśli nie będzie to związane z personaliami – to równie spokojny jestem o zawartość artystyczną każdego albumu zespołu.

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz