1. Murder
2. Sexecution
3. No Love
4. Never
5. Human Remains
6. Dead Wrong
7. Wind
8. Tricks and Traps
9. I Want
10. Reaction
11. Bastiage
Rok wydania: 1997
Wydawca: Music For Nations
https://www.facebook.com/annihilatorband
Zmieniał się rynek muzyczny, oczekiwania stacji radiowych i
telewizyjnych. Zespoły poszukiwały innych brzmień, rozwijały się. Jeff
Waters po nagraniu dwóch płyt zdecydowanie thrashowych, złagodził
brzmienie projektu („Set the world on fire”), by następnie osiąść na
chwilę na polu pogranicza heavy, może speed metalu. I tak ukazały się
dwie płyty które stylistycznie, brzmieniowo mogły być traktowane jako
logiczna kontynuacja. Co mogło stać naprzeciw by pojawił się trzeci taki
album? Może wspomniane zmiany rynku, może kolejne problemy personalne.
Już poprzednio większość instrumentów Waters nagrywał sam – wszystkie
oprócz bębnów. Tym razem zdecydował się wydać płytę do której narysował
ścieżki automatu perkusyjnego, a że rozwój tej technologii dopiero miał
nastąpić – całość brzmiała (a być może to efekt zamierzony) sterylnie.
Tym razem fanów to przerosło. Mimo, że wszędzie wokół poszukiwania
prowadziły i inne uznane marki na manowce, tak „Remains” wywołała u
fanów raczej jednoznaczne odczucia. Ale, czasy były trochę inne – nie
można było usłyszeć albumu w całości przed zakupem – chyba dlatego zawód
był jeszcze większy kiedy wydało się konkretne pieniądze na album, z
którym wiązało się nadzieje, a tu klops. A skoro już posiadało się go na
półce, może jednak warto dać mu kolejną szansę? I tak pewnie
analogicznie do niżej podpisanego wielu sympatyków zespołu odkrywało
całe połacia zalet w tym materiale. Akceptacja nastąpiła chyba jednak
kilka lat później i „Remains” traktowany był prawie jak solowa płyta
Jeffa… więcej niż demo, raczej jak eksperyment.
A dobrych riffów i solówek na tej płycie nie brakuje. Zresztą kilka
utworów do dziś spotykamy w setliście zespołu. Jako pierwszy
zaakceptowałem wolniejszy „Wind” w którym perkusja nie była tak
nachalna, oraz „Dead Wrong” który usłyszałem jako pierwszy w radio i nie
był dla mnie aż tak szokujący podczas odsłuchu z własnej kopii. Co
ciekawe dość szybko w moje łaski wkradł się najbardziej elektroniczny
instrumental wieńczący płytę „Bastiage”. Natomiast z kilkoma kawałkami
miałem problemy jeszcze przez długie lata.
Przyznać muszę, że połowa lat dziewięćdziesiątych i wiele
eksperymentalnych albumów pomogło poszerzyć moje horyzonty. Dzięki
„Remains” właśnie przestałem stronić o dźwięków bardziej nowoczesnych. A
jak się później dopiero miało okazać – brzmieniowo Annihilator miał
przegiąć na dobre jeszcze raz kilka płyt później za sprawą „Waking The
Fury”. A „Remains”? Do dziś przez wielu traktowane jako wypadek przy
pracy, czasem u tych samych na półce stoi z wymogów kolekcjonerskich. Ja
z kolei czerpię sporo przyjemności z obcowania z tym materiałem. Tym
bardziej kiedy pomnę, że ta akceptacja wymagała czasu i dobrej woli.
Piotr Spyra