1. The Box
2. King of the Kill
3. Hell Is a War
4. Bliss
5. Second to None
6. Annihilator
7. 21
8. In the Blood
9. Fiasco (The Slate)
10. Fiasco
11. Catch the Wind
12. Speed
13. Bad Child
Rok wydania: 1994
Wydawca: Music for Nations
https://www.facebook.com/annihilatorband/
Wraz z czwartym albumem, nawet postronny fan zrozumiał że ANNIHILATOR to
nie jest zespół z krwi i kości, lecz autorytarnie zarządzany twór. Na
płytę „King of the Kill” wszystkie instrumenty (oprócz bębnów) oraz
wokale zarejestrował mózg przedsięwzięcia – Jeff Waters. Kolejnym
elementem rozwoju było płynne przechodzenie w coraz to bardziej
melodyjne formy. I tak po najlżejszym w dotychczasowej karierze albumie
„Set The World on Fire”, którego nawet przy dużej dozie dobrej woli nie
można było nazwać thrashowym, Jeff nagrał krążek jeszcze bardziej
„heavy”. Jego chropowaty acz melodyjny wokal dopełnił obrazu i płyta
która dotarła do fanów była wprawdzie brzmieniowo soczysta i dość ciężka
(może nawet bardziej niż poprzednia) ale odczuwalnie wolniejsza i jak
wspomniałem bardziej melodyjna.
Ponownie jeśli podjedziemy analitycznie do kompozycji, znajdziemy
patenty które towarzyszą ANNIHILATOR od początku – i tak „Second to
None” przez lata nie schodził z setlisty zespołu nawet po powrocie na
łono ostrzejszego grania. Na tym właśnie krążku pojawia się utwór o
nazwie takiej jak zespół… jak się okazuje zupełnie inny niż demo z
połowy lat 80-tych (jeszcze z growlami). Jeff nie zrezygnował z ballad –
a „In the blood” czy po prostu okraszony spokojnym początkiem „Hell is
the War” są naprawdę wyborne. Pochwalić należy również kawałem
instrumentalny. „Catch the Wind” to kawałek którego w tamtych czasach
nie powstydziliby się Vai, Satriani czy Friedman, instrumentalna
miniatura „Bliss” także pozostaje w pamięci. Do kanonu jednakże wszedł
zdecydowanie utwór tytułowy. Być może za sprawą teledysku, ale bardziej
prawdopodobne, że dzięki wybornemu riffowi przewodniemu. Na tej płycie
znajdziecie na pęczki świetnych kawałków, nośnych melodii i masę
emocji. Tak muzycznych jak i tekstowych. Waters porusza zagadnienia
społeczne, ale też traktuje luźno o rozrywkach czy też o swoich
sytuacjach rodzinnych (nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą).
W 1994 roku Jeff Waters ugruntował pozycję ANNIHILATOR na scenie heavy,
ale zagorzali fani pierwszych dwóch produkcji mieli prawo poczuć się
spotwarzeni. U mnie – ówczesnego nastolatka – ten materiał trafił na
podatny grunt. „King of the Kill” ogłosiłem płytą roku, a ANNIHILATOR do
dziś pozostał jedną z moich ulubionych formacji. Ta płyta jest
wyśmienita!
Piotr Spyra
P.S.
Za cholerę nie rozumiem po co przy wznowieniach zmieniono kolejność tracklisty… Dla mnie jedyną prawdziwą będzie ta pierwsza.