ANNIHILATOR – 1993 – Set The World on Fire

ANNIHILATOR - Set The World on Fire

1. Set the World on Fire
2. No Zone
3. Bats in the Belfry
4. Snake in the Grass
5. Phoenix Rising
6. Knight Jumps Queen
7. Sounds Good to Me
8. The Edge
9. Don’t Bother Me
10. Brain Dance

Rok wydania: 1993
Wydawca: Roadrunner Records
https://www.facebook.com/annihilatorband/


Rok 1993 – w czasach kiedy MTV hołdowało hard 'n’ heavy, niemal każdy zespół zapragnął potaplać się nieco w mainstreamie. Wiele grup dla wymagań rynku złagodziło brzmienie. Annihilator pod wodzą Jeffa Watersa, ponownie przemeblował skład – a nowa produkcja „Set The World on Fire” do dziś uważana jest za album najłagodniejszy. Jak pokazuje historia i ten lineup nie przetrwał nawet roku, ponownie usłyszymy jeszcze w przyszłości na kilku thrashowych płytach grupy Mike’a Mangini (później zagościł w Extreme, a obecnie w Dream Theater). Ale nie o personaliach chciałem przytoczyć parę zdań – bo w przypadku Annihilator każda niemal recenzja mogłaby w połowie koncentrować się na zmianach – ich powodach i domniemanych korzyściach z nich wynikających.

10 kompozycji które złożyło się na nową płytę zostało wyprodukowane zdecydowanie mainstreamowo – hardrockowo wręcz. Może i pojawia się więcej melodii trochę więcej akustyków, oraz pierwsza w historii zespołu ballada – „Phoenix Rising”. OK, za wizerunek płyty zdecydowanie odpowiadają też półballada („Snake in The Grass”) oraz najbardziej rockowy „Sounds Good To Me”. Ja jednak chciałbym pochylić się nad pozostałymi siedmioma kawałkami, które tak po prawdzie kompozycyjnie niewiele odbiegają choćby od albumu poprzedniego. Wnioski takie łatwiej przychodzą podczas słuchania demówek gdzie kompozycje odarte są z bardziej nowoczesnej produkcji. Nie zabrakło więc thrashowego riffowania (nawet we wspomnianym „Snake in the Grass”) utworze tytułowym, czy kilku innych które urosną podczas kolejnych dekad do miana klasyków. Wiele tu zabawy, a nawet wygłupów („Bats in The Belfry” czy „Brain Dance”). No i kwestia solówek – to zawsze atut tej formacji. Jednak tak zawartość gitary akustycznej, wyraźny kapitalny miks instrumentarium, a i maniera wokalna Aarona Randalla, to elementy które składają się na finalny wizerunek albumu. Przyznam że postrzeganie to nie jest jakoś specjalnie krzywdzące,a na pewno zgodne z ówczesnymi wymaganiami wytwórni… zresztą jeszcze kilka lat później Waters hołdował konwencji heavy bardziej niż thrashowym korzeniom.

Album „Set The World on Fire” jeśli chodzi o statystyki zaliczył wyższe pozycje na listach przebojów niż płyta poprzednia. Sama liczba sprzedaży nie jest porównaniem adekwatnym bowiem w czasach hardrockowego boomu i fali wznoszącej dla muzyki hard n heavy realia były bardziej łaskawe. Płyta jednakże zasłużyła sobie na renomę albumu najbardziej przystępnego i melodyjnego w historii Annihilator. Z biegiem lat – myślę, że chętnie wracają do niej również bardziej ortodoksyjni fani.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz