ANCST – 2018 – Abolitionist

ANCST- Abolitionist

1. Vicious Cycle
2. Self-Cleansing
3. Fallen Archetype
4. Degradation & Subordination
5. Call Of The Endless Road
6. The Old Darkness
7. Gehenna Of Fires

Rok wydania: 2018
Wydawca: Lifeforce Records
Profil Facebook


Ancst nie próżnuje i każdy rok jego krótkiej działalności obfituje w różnego rodzaju wydawnictwa. „Abolitionist” ukazał się w tym samym roku co m. in. podobny mu „Ghosts of the Timeless Void”. W czym zatem rzecz? Ano w tym, że „Abolitionist” wydano na CD jako tzw. epkę, na której cztery pierwsze utwory dostępne były dotychczas na winylu o tym samym tytule, pozostałe zaś na splitach z Depravation i King Apathy. Wszystko oprócz ostatniego utworu, to efekt sesji nagraniowej wspomnianego wyżej, długogrającego albumu.

Miła mym oczom brudno grindowa okładka, zdaje się ostrzegać przypadkowego odbiorcę przed mało przystępną zawartością plastikowego krążka, lecz miłośnikom ostrych dźwięków obie z tych rzeczy powinny wydać się kuszące. O ile grafika od razu przypadła mi do gustu, o tyle z dźwiękowej treści musiałem dać więcej czasu, by dokładnie wychwycić jej różne walory.

Niemiecki kolektyw już wcześniej udowodnił, że z łatwością potrafi łączyć surowość i posępne, około black metalowe brzmienie z zacięciem i energią bliskim hardcorowym klimatom, klasyfikując siebie jako „blackened crust”. Nie inaczej jest na „Abolitionist”. Zespół, a w zasadzie Tom Schmidt, odpowiadający zarówno za wokal jak i wszelkie instrumenty, całkiem udanie kreuje srogi obraz przepełniony pesymizmem i wściekłością, który już od pierwszych sekund uderza z siłą wodospadu. Znajduje się tu mnóstwo części wspólnych wyżej wymienionych gatunków, ale nie ma się co spodziewać kolejnego „The Cult Is Alive” czy tworów w stylu „Gotta Go” w wersji Marduk lub „Satanic Rites” by Gorilla Biscuits. Nie tędy droga. To spójny, dobrze zagrany materiał i bliżej mu do obecnych metalcore’wych wytworów, aniżeli do starych metalowych klimatów.
Każdy z utworów wręcz kipi od nadmiaru energii i emocji. Dużo się w niech dzieje, a przede wszystkim szybko. Ancst prze mocno do przodu, praktycznie bez wytchnienia, emanując nieprzyjazną aurą. Czuć to nawet w najwolniejszym z całości i skromniejszym w tnące riffy „Gehenna Of Fires”, który przynosi zaskakującą odmianę od dotychczasowych kompozycji. Wolny, ciut ociężały i ascetyczny.
Wrzeszczący wokal z ogromnym przejęciem wypluwa z siebie kolejne frazy, rzadko uzupełniając ową ekspresję krótkimi chwilami słowa mówionego. Nie można mu odmówić ani siły, ani chęci, ani też zaangażowania. Jednak krzyczeć można na wiele sposobów, odpowiednio tym samym ubarwiać i dowartościowywać warstwę muzyczną, ale Tom Schmidt zdaje się z takich zabiegów zrezygnował. Cóż, taka wizja artysty. Daje z siebie naprawdę wszystko, jednak w moim odczuciu na dłuższą metę jest zbyt monotonnie. Po prostu cały czas zgrzytliwie krzyczy omalże tak samo, co po pewnym czasie zaczęło mnie najzwyczajniej nużyć.

Ten mini album jest dobry i wart zapoznania, zaś pod względem technicznym, nie ma się czego czepiać. Wydaje mi się jednak, że czegoś tu brak. Jest moc, dynamika, ostre brzmienie, ale jakoś to za bardzo poukładane i niczym specjalnym nie zaskakuje, co by wyróżniało to wydawnictwo spośród mnóstwa mu podobnych.

7/10

Robert Cisło

Dodaj komentarz