1. Untouchable, Part 1 6:14
2. Untouchable, Part 2 5:33
3. The Gathering Of The Clouds 3:27
4. Lightning Song 5:25
5. Sunlight 4:55
6. The Storm Before The Calm 9:24
7. The Beginning And The End 4:53
8. The Lost Child 7:02
9. Internal Landscapes 8:52
Rok wydania: 2012
Wydawca: Kscope
http://www.anathema.ws/
O to, czy aby na pewno Anathema wróciła do nas, słuchaczy, na dobre,
martwić się już najwyraźniej nie musimy. Minęły lata wielkiego znaku
zapytania i bezsensownych obietnic ze strony braci Cavanagh („Nowy album
jeszcze w tym roku!” – czy pamiętacie, ile razy te słowa podnosiły
temperaturę, a za którym razem już przestały? Mnie ciężko ustalić w
odmętach wspomnień ostateczną granicę) – wydany dwa wylewy Nilu temu
„We’re Here Because We’re Here” przyjęty został, zarówno przez krytykę,
jak i fanów (noo, z pewnymi wyjątkami, których pełne żalu wypowiedzi
znajdziecie na polskim forum Anathemy), tak dobrze, że tylko ludzie o
poziomie IQ przedszkolaka nie poszliby za ciosem. Takim sposobem
dostaliśmy miałkie „Falling Deeper”, takim sposobem dostaniemy teraz
„Weather Systems”. „Anka” kuje żelazo póki gorące.
Zatem wrócili na dobre, fakt. Teraz postaram się udzielić odpowiedzi na
pytanie, ile w tym powrocie na dobre tak naprawdę dobrego.
W kilku przetłumaczonych na słowiańszczyznę wywiadach przeczytać można
było, że zespół jest zadowolony z kierunku, który obrał na poprzedniej
płycie studyjnej, zadowolony w takim stopniu, że z chęcią zapuści się
weń jeszcze dalej. Czy tak jest w istocie? Po pierwsze – jasne; po
drugie – nie do końca. Pozostała RADOŚĆ, nieopisywalny zwykłym językiem
poziom zachwycenia życiem, który to z takim impetem potrafił zaskoczyć
fanów na „We’re Here…”. Dość powiedzieć, że wcześniejsza (dużo
wcześniejsza, bo oddzielona przecież siedmioletnim zawieszeniem broni)
muzyka Anathemy wiele z szeroko rozumianym szczęściem nie miała
wspólnego, nie dogadywałaby się taka parka. Ale smutek, tęsknota,
rozczarowanie – to wszystko kiedyś mija. Każdego z nas atakuje kiedyś
dzień, w którym człowiek wstaje i pojmuje – błahostki, wszystko
błahostki, życie toczy się dalej. Jedno, niepowtarzalne życie. Nie mam
zamiaru wszczynać dyskusji z fanami na temat prawdziwości tego poglądu,
ale szczerze przyznaję, że „We’re Here…” pojawiło się w moich
głośnikach wprost idealnie – dokładnie wtedy, gdy sam tę prostą prawdę
zrozumiałem. I choćby dlatego wspomniany album uwielbiam. Nie widzę
zatem nic złego w kontynuowaniu wędrówki przez „niebiańskie krainy”.
„Weather Systems” podejmuje jeszcze jeden wątek swojej poprzedniczki,
mianowicie gęste inspiracje post-rockiem (wybacz mi, drogi Czytelniku,
na chwilę zapuścimy się w bezduszne szufladkowanie): budowanie
kompozycji na jednym motywie, poszerzanym z sekundy na sekundę i
wybuchającym w finale jak noworoczne fajerwerki, prawdziwe „młócenie”
gitar, talerzowy szał na perkusji. I o ile „We’re Here…” rejony te
wstydliwie odwiedzał, niczym zachęcony do złamania ojcowskich rozkazów
rozrabiaka, tak „Pogodowe Ustrojstwa” bez pardonu wskakują tam całym
swoim niematerialnym jestestwem. Na szczęście nie jest to kretyńskie
zapatrzenie. Anathema dobrze wie, ile emocji można uzyskać przy pomocy
najprostszych postrockowych wytycznych. A czymże innym była od zawsze
ich muzyka, jeżeli nie przekazywaniem najszczerszych uczuć? Dlatego
skonstruowane na analogicznych zasadach utwory nie nudzą, lecz
pochłaniają słuchacza razem z butami (kapciami). I czy mowa o pięknym,
przywodzącym na myśl islandzką Różę Zwycięstwa „Untouchable part I”,
które dopiero po trzech minutach otwiera drogę do muzycznej Nirvany, czy
o połowę krótszym, nazwanym nie od czapy „The Gathering of Clouds”,
atakującym dramatyzmem na iście hitchcockowskim poziomie – nie można
słuchać tego z obojętnością. Emocje leją się jak wódka na chrzcinach, i
tak prędko jak na chrzcinach zaczynamy „czuć bluesa”.
Czy „Weather Systems” „zrzuca w najmroczniejsze otchłanie duszy”, jak
zapowiadał Daniel ? Nawiązuję do tej wypowiedzi, ponieważ jestem pewny,
że dziesiątki fanów liczy na zwrot Anathemy, choć odrobinkę dusznej
przestrzeni rodem z „Judgment” lub „Alternative 4”. Konkretną,
matematyczną odpowiedź już znacie, ale grzechem byłoby nie wspomnieć o
dwoistej naturze tego dzieła. Druga część pogodowej przygody, czyli
utwory „The Storm Before the Calm”, „The Begining And the End”, „The
Lost Child” i „Internal Landscapes”, rzeczywiście nabiera innej palety
barw, pozwala sobie na momenty mroczne, ciche, przejmujące. Nie jest to
„tamta” Anathema, ale zakładam, że niemal dwie minuty posępnego wstępu
do „Zagubionego Dziecka” zakręci kilka łezek w starogwardyjnych oczach.
Pomóc może też zupełnie inne brzmienie całości, nad którym nie grzebał
już Steven Wilson (brak wielokanałowej wersji jednak boli). Całość
nabiera aury nieuchwytności, przypomina gdzieś rzeczywiście wiecznie
zmieniające się niebo nad naszymi głowami.
Udało mi się utrzymać Cię w niepewności, mój Ty kochany Czytelniku? No
to obalmy znak zapytania z pierwszego akapitu tej recenzji – „Weather
Systems” to przepiękny album. Poruszający od początku do końca,
wielobarwny, ciepły, sprawiający wrażenie absolutnie szczerych zwierzeń
kogoś poruszonego boskim natchnieniem. Jest to zatem, wszem i wobec,
album Anathemy. Wciąż, po tylu latach, po tylu zmianach. Lepszy od
„We’re Here…”? Nie mam odwagi decydować; z całą pewnością inny. Aż
boję się pomyśleć, jak to wszystko brzmieć może, w pięknej syntezie ze
starszym materiałem, na koncercie. I jeżeli do tej pory wahałeś się, czy
kupić bilet, czy też może poczekać na premierę „Pogodynki” – porzuć
wszelkie wątpliwości, zamów bilet, zamów płytę. Anathema bowiem niemal
na początku roku wysmażyła murowanego kandydata do „tej” płyty numerka
2012, pewniaka na podium. Słucham tego albumu bez przerwy, już łączę z
nim poszczególne wspomnienia i obrazy, już wrasta we mnie, stając się
minimalną cząstką mojej duszy.
Post scriptum: Pogoda. Wystarczy spojrzeć na tytuły utworów, aby móc
zażartować o „pierwszym atmosferycznym concept albumie”. Nie mam dostępu
do książeczki z tekstami, a kilka wyłapanych zmęczonym uchem cytatów,
choć urocze, nie pozwala jednoznacznie stwierdzić tematyki warstwy
lirycznej. Pozwoliłem sobie zatem na delikatną grę skojarzeń, która w
prosty sposób może wiele rozjaśnić.
Pogoda – Przyroda – Niekończący się cykl – Życie.
(tudzież) – Piękno – Życie.
Jesteśmy w domciu. Ja nową Anathemę zamierzam szanować równie mocno, jak tę sprzed lat. Oby więcej takich „dziełek”.
9/10
Adam Piechota