1. Matmos
2. The Wheel
3. Extra Vehicular
4. Where the River Goes
5. Paris In The Spring
6. Between Today & Yesterday
7. Echo Street
8. Mary Rose
Rok wydania: 2013
Wydawca: Kscope
http://www.amplifiertheband.com/
Już poprzedni album Amplifire wzbudzał u mnie pozytywne reakcje.
Największym minusem tamtej płyty, paradoksalnie była jej długość.
Muzyczne macki „Ośmiornicy” oplątywały słuchacza, trzymając w ryzach aż
przez 120 minut! Jej uścisk bywał czasami niezwykle silny, lecz nieraz
czuło się ledwie jej delikatny dotyk. Najnowsze ich dzieło, jest
zdecydowanie krótsze, a co za tym idzie bardziej spójne. Pochłanianie go
w całości sprawia wiec ogromną przyjemność!
Miałem również przyjemność zobaczenia Amplifire na żywo. Był bowiem
zespołem supportującym Dream Theater w katowickim „Spodku” (28.07.2011).
Dobór suportu do gwiazdy głównej, to oczywiście sprawa dyskusyjna.
Amplifire klimat swoich kompozycji buduje w zupełnie inny sposób, niż
czynią to wirtuozi Teatru Marzeń.
Jeśli już o Klimacie mowa, to skupmy się w końcu na płycie! Rozpoczyna
ją kompozycja „Matmos” podejrzewam, że znana już sympatykom zespołu
ponieważ była udostępniona w sieci na stronie wytwórni. I właśnie ten
niezwykle przyjemny zresztą utwór, kojarzy mi się chyba najbardziej ze
stylistyką Porcuopine Tree! Takich fragmentów, które by można zestawić z
muzyka „Jeżozwierzy”, jest tutaj zresztą więcej. Wymieniłbym tutaj
jeszcze z pewnością czwarty w kolejności – „Where the River Goes”.
Natomiast druga z kompozycji – „The Whell”, zaczyna się już zgoła
inaczej, jest psychodelicznie, bardziej transowo, z przesterami, ale
także z przewijającym się, ciekawym motywem melodycznym gitary.
Natomiast kolejna – „Extra Vehicular”, to jeden z ciekawszych moim
zdaniem fragmentów płyty. Na samym początku utwór bardzo spokojny,
kameralny, jednak jego klimat stopniowo ewoluuje i rozrasta się
brzmieniowo. Jest to taka muzyczna sinusoida, która faluje od
subtelniejszych do tych bardziej mocnych, wręcz monumentalnych patentów.
I choć trwa przeszło 12 minut, chciało by się zostać z tą muzyczną
huśtawką nastrojów zdecydowanie dłużej! Ale zgrzeszyłbym chyba gdybym
powiedział, że mniej ciekawa jest „Paris In The Spring”. Bardzo witalna,
a również prawdziwa burza nastrojów (wiosenna burza nastrojów!;))
„Between Today & Yesterday”, jest natomiast bardziej kameralna,
oparta na brzmieniu gitary akustycznej i kojarzy mi się trochę z
bardziej subtelnymi miniaturkami Neala Morse’a. Atmosfera gęstnieje na
kolejnym, tytułowym utworze – „Echo Steet”. ”Jakby małe chmury
kumulowały się nad naszą głową, tworząc po chwili jedną, bardzo gęstą i
mroczną powłokę! Trochę podobnie jak choćby we floydowskim „Echoes” z
płyty „Meddle”. Niesamowity klimat posiada również kompozycja wieńczącą
tą płytę – „Mery Rose”. Rozpoczyna się bardzo sennie, trochę tajemniczo
jednak takiej atmosfery nie da się długo utrzymać w ryzach! Największą
przyjemność kompozycja powinna sprawić miłośnikom floydowskich klimatów.
Pozwolę sobie więc powtórzyć jeszcze raz – płyty w całości słucha się
znakomicie! Jak na razie obok rodzimego Riverside, jest to jedna z tych
najbardziej kręcących mnie tegorocznych, muzycznych propozycji, która
kręci się najczęściej w moim domowym odtwarzaczu!
9/10
Marek Toma