1. Cannonride
2. Return Of The Gods
3. Wanderer
4. Traveller In Life
5. Mściciel
6. Frozen Eyes
7. 2315 A.D.
8. Autumn
Rok wydania: 2007
Wydanie własne
W moje dłonie wpadło pierwsze duże wydawnictwo, naszej rodzimej grupy Amerhon, choć ciężko to zjawisko nazwać zespołem, ponieważ jej filar tworzy w zasadzie jedna osoba, a mianowicie Piotr „Sonen” Sonnenberg. Obsługuje on wszystkie instrumenty za wyjątkiem mikrofonu, za którym to pojawił się Arkadiusz Dobrzyński, na co dzień wokalista formacji The Jack. Większość tekstów oraz partie linii wokalnych stworzył niejaki Grzegorz Madej.
„Traveller In Life” to prawie 35 minut muzyki z pogranicza Heavy Metalu i dowód na to, że własnymi siłami możliwe jest zrobienie płyty. Piotr cały album nagrał w warunkach domowych i niestety to słychać. Brzmienie nie jest najlepsze, ale nie ma co wymagać, by rzecz zrobiona w domu brzmiała równie dobrze jak album studyjny..
Płytę rozpoczyna intro w postaci dźwięków startującego śmigłowca (tak przynajmniej domniemuję). Po tych dźwiękach następuje przejście do „Cannonride”, w którego refrenie słychać ciekawie wyśpiewywany tytuł utworu. Po pierwszym, dość szybkim kawałku, Amerhon zwalnia tempo i wykonuje „Return Of The Gods”, którego refren przywiódł mi na myśl klimatamy a la Metallica z dawnych czasów. Trzeci kawałek, a dokładniej jego wstęp skojarzył mi się za to z Paradise Lost. Jednak dalsza część utworu, to już całkiem inna bajka. Ciekawie wypada tu wolniejsza zwrotka oraz partie wokalne Arka..
Dodatkowego klimatu dodają nakładające się na siebie wokale, zaśpiewane w różny sposób. Tytułowy „Traveller In Life” wprowadza słuchacza w bardziej wesołe, rockowe dźwięki. Tutaj również interesująco wypadają partie śpiewane przez Arka.
Po dawce anglojęzycznych utworów, Amerhon prezentuje jedyny polskojęzyczny kawałek rMścicielr1; i wydaję mi się, że Piotr powinien się skusić na teksty w języku ojczystym. Brzmi to bardziej przekonująco i słychać, że zespół stąpa twardo po ziemi.
Następny „Frozen Eyes” zaczyna się ciężko, wręcz doomowo i znowu skojarzenia ze starym Paradise Lost. Zespół szybko zmienia klimat, jakby nigdy nic i wchodzi w odmienną stylistykę, by w refrenach znów powrócić do „grobowego” klimatu.
„2315 A.D” to kawałek oscylujący w klimacie Thrash Metalu, gdzie słychać dość częste wykorzystanie podwójnej stopy. Na koniec Piotr i spółka żegnają nas balladą w postaci „Autumn”, co pokazuje łagodniejsze oblicze zespołu, a momentami brzmi nawet jak My Dying Bride (szczególnie wokale)..
Jakie wrażenie po wysłuchaniu „Traveller In Life”? No cóż, nie zostałem porwany. Mimo tego, że wziąłem poprawkę na brzmienie, pomysły Amerhon jakoś do mnie nie przemówiły.. Szczególnie drażniły mnie solowe partie gitarowe, które sprawiają wrażenie granych nierówno, a dodatkowo zawierają, że tak to grzecznie nazwę, „fałszywe” dźwięki. Brak mi tu ważnego elementu, a mianowicie dynamiki i mam wrażenie, że całość trochę pływa. Płyta trwa zaledwie 35 minut, ale mimo to słuchając tego albumu czas mi się jakoś dłużył. Jednak niech moje krytyczne uwagi nie odstraszą słuchaczy rodzimych kapel z pogranicza HeavyMatelu, bo to co jednemu się nie podoba, drugiemu może przypaść do gustu.. Być może Amerhon to nie moje granie…
6/10
Marcin Magiera