AMARANTHE – 2011 – Amaranthe

AMARANTHE - Amaranthe

1. Leave Everything Behind
2. Hunger
3. 1.000.000 Lightyears
4. Automatic
5. My Transition
6. Amaranthine
7. It’s All About Me
8. Call Out My Name
9. Enter The Maze
10. Director’s Cut
11. Act of Desperation
12. Serendipity

Rok wydania: 2011
Wydawca: Spinefarm
http://www.amaranthe.se/


W czasie wakacyjnego obcowania z muzyką, zupełnym przypadkiem wpadł mi w ręce album grupy Amaranthe. W Polsce jest on stosunkowo nieznany, dlatego na sam początek słów kilka na temat zespołu. Amaranthe to powstał w roku 2008 r. Ich korzenie sięgają Szewcji i Danii. To co z całą pewnością wyróżnia ich spośród innych zespołów to fakt posiadania aż trzech wokalistów a w zasadzie dwóch wokalistów i jednej wokalistki.

Standardowa wersja albumu „Amaranthe” zawiera 12 utworów, których słucha się z pełną przyjemnością. Piosenki przy pewnego rodzaju ciężkości wpadają w ucho i są dość różnorodne, przez co nuda nie wchodzi w grę. Zespół w przedziwny sposób łączy swoisty ciężar z porywającą lekkością. Album całkiem dobrze radził sobie na listach sprzedaży, a nawet jak wieść niesie w jakimś zestawieniu prześcignął samą Lady Gagę. Mógł również liczyć na pozytywne opinie recenzentów.

Głos Elize idealnie współgra z Jakem, natomiast krzyki Andreasa są ciekawą przeciwwagą. Ta różnorodność zapewne pozwoli trafić do większej rzeszy słuchaczy a przy okazji na pewno stanowi walor grupy.

Utwory z jednej strony z mocną perkusją i wokalem, z drugiej z popowym polotem. To dość zadziwiające, ale w taki sposób właśnie to widzę. Na przykład początek „Automatic” brzmi jak rodem z utworu zaspołu dance. Co nie zmienia faktu, że grupa potrafi porządnie przyłożyć, jak choćby w „Act Of Desperation”.

Godny polecenia jest singiel „Hunger”, sam teledysk również, choć niekoniecznie ambitny to miło popatrzeć na muzyków i wokalistkę. O tym jak dobrze brzmią ich głosy i jak świetnie współgrają przekonacie się słuchając utworu „1.000.000 Lightyears”. Dla lubujących się w balladach polecam „Amaranthine” będące hołdem oddanym kochanej osobie. Ciekawe jest również „Call Out My Name”, raz jeszcze z pewną dozą elektroniki.

Nie jest to album odkrywczy, części zapewne nie powali muzyka ani teksty. Bo z jednej strony grają dość ostro, z drugiej jest to dość ugładzone, przez to bardziej przystępne. Polecam tę płytę nie tyle jako pozycję do fascynacji a po prostu jako coś czego warto posłuchać. Do końcowej oceny dokładam moje kilkudniowe zafascynowanie tym albumem. Czekam na kolejną odsłonę w roku 2013.

8/10

Monika Matura

Dodaj komentarz