ALTER BRIDGE – 2011 – III.5

ALTER BRIDGE - III.5

CD:
1. Slip To The Void
2. Isolation
3. Ghost Of Days Gone By
4. All Hope Is Gone
5. Still Remains
6. Make It Right
7. Wonderful Life
8. I Know It Hurts
9. Show Me A Sign
10. Fallout
11. Breathe Again
12. Coeur d’Alene
13. Life Must Go On
14. Words Darker Than Their Wings
15. Zero
16. Home
17. Never Born To Follow

DVD:
1. Intro
2. Slip To The Void
3. Doing Their Own Thing
4. Blackbird
5. The Fans Speak
6. Finding The Right Home
7. Connecting with The Fans
8. Come To Life
9. Musical Powerhouse
10. Watch Over You
11. The Payoff
12. Rise Today
13. Before Tomorrow Comes
14. Ghost of Days Gone By
15. Credits

Rok wydania: 2011
Wydawca: Roadrunner Records
http://www.alterbridge.com


Trzy…

Ostatnie dziecko Alter Bridge (o jakże elektryzującym tytule „AB III”) spotkało się z mieszanym przyjęciem wśród fanów. Dlaczego? Na pewno nie dlatego, że było wątłe i pokraczne (czyt. słabe), bo przecież oceny o wiele większych autorytetów niż niżej podpisany oscylują w górnej granicy skali…

Poszukując odpowiedzi, jako osoba dotąd zupełnie zielona w temacie muzyki świty Kennediego, udać się musiałem do jednego ze znajomych, który to z „Blackbird” był „na siema”, cenił sobie owy album całkiem mocno. Tam dowiedziałem się, że „AB III” „nie przypadło mu do gustu”, ponieważ „było jakieś inne”.

Zapaliłem drewnianą fajkę, po czym oparłem się o najbliższe drzewo, patrząc tępo w zachmurzone niebo i puszczając z ust kółeczka dymu. Znałem tego typu reakcje od dawna, wiedziałem, że zespół musiał zdecydować się na stylistyczną woltę, jakąś minirewolucję. Coś, co zaskoczyło przyzwyczajonych do „starego” fanów. Pomyślałem, że to może być właśnie odpowiedni moment, abym i ja wyruszył w podróż alternatywno-metalowym wehikułem o nazwie Alter Bridge.

Wyciągnąłem z kieszeni spodni skórzany portfel, przeglądnąłem puste przegródki – nic się nie zmieniło, wciąż były puste. Przeklęte rzeczy martwe i ta ich dziadowska złośliwość! Nie miałem żadnych pieniędzy, przepełniło mnie to ogromnym smutkiem. Rzecz już nawet nie w tym, że nie było możliwości kupić „AB III” i sprawdzić, jak blisko prawdy stały świeżo usnute podejrzenia; nie było mnie nawet stać na tramwaj do domu.
Niespodziewanie odezwał się telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. „Numer zastrzeżony”. To nigdy nie oznacza czegoś dobrego. Przemiła babka z call center, zaproszenie na pokaz „nowoczesnych” urządzeń do masażu, których jakoś nikt nie chce kupić, stary znajomy, któremu przypomniało się o jakichś niewyrównanych zadłużeniach, rozwścieczona jak osa kobieta, z którą spędziłeś ostatnią noc i uciekłeś nad ranem – a to tylko kilka możliwości.

– Halo? – spytałem drżącym głosem.
– Czołem…
Rozpoznałem ten szept, to był głos Naczelnictwa, P*** S***!
– Dzień dobry! – rzuciłem od razu, starając się zmienić ton na bardziej przyjazny. Poczułem kropelkę potu na skroni.
– Wiesz co, dostaliśmy taką płytkę do recenzji, ostatnie Alter Bridge. Znasz może?
Straciłem głos w gardle. Skąd mógł wiedzieć?!
– Tak… Nie! Znaczy – nie znam, nigdy nie słuchałem.
– Więc może warto poznać? – niemal poczułem zacieśniającą się na szyi pętlę.
– Na pewno! Tak, bardzo się cieszę, że o mnie pomyślałeś!
– To było pytanie retoryczne. Płyta już leci do ciebie kurierem. Recenzja na jutro rano. Miłego wieczoru.
Rozłączył się. Starłem dłonią pot z czoła. Nie ma czasu do stracenia, ruszyłem w stronę własnego mieszkania.

Kilka godzin później, z kubkiem kawy w ręku i słuchawkami na uszach rozpocząłem pisanie recenzji, której drugi akapit wyglądał mniej więcej tak:

„AB III” nie zrywa z dotychczasowym wizerunkiem zespołu. To wciąż krótkie, dynamiczne utwory w klimatach hard rocka lub twardszej alternatywy z uroczym, wysokim wokalem Kennediego, choć daje się zauważyć ciągotki do czegoś bardziej skomplikowanego, utwory zmieniają tempo, czasami nawet nastrój. Ten zresztą jest i tak całkiem zróżnicowany – od spokojnych, lekko przesłodzonych ballad („Wonderful Life”), przez typowe wymiatacze (spora część albumu), po naprawdę emocjonalne i intrygujące kompozycje, na przykład „Fallout”. Do nazywania „Trzeciego” metalem progresywnym, co zrobiło wielu krytyków, nie byłbym jednak skłonny. Zraniłoby to i Alter Bridge, i metal progresywny. Utworów jest sporo, ale żaden nie zaniża poziomu (no, może do singlowego „Isolation” musiałem się jakiś czas przekonywać). I pisze to osoba, która zazwyczaj nie znosi albumów o czasie trwania dłuższym niż tarcza zegara.

Myles Kennedy postanowił puścić wodze wyobraźni i stworzyć przy okazji „AB III” dzieło równie ciekawe muzycznie, jak i lirycznie, dlatego do czynienia mamy z luźnym konceptem na temat życia i myśli bardzo wrażliwego człowieka, który przestaje wierzyć w to, co dotychczas uważał za fundamentalne prawdy. Znajdzie się miejsce dla problemów wiary, śmierci, ostatecznego sensu i hej, ja to łykam! Zawsze uważam, że w teksty albumów warto się zagłębiać dopiero po poznaniu warstwy muzycznej, ale „AB III” zachęca do obu działań na raz. I nie pozostaje dłużne, każde kolejne przesłuchanie sprawia coraz więcej frajdy.

…i pół

Oceniane przeze mnie wydawnictwo to coś na wzór wersji deluxe, tylko o swoim własnym tytule. Lekko zmieniona okładka kryje dwa krążki. Na jednym z nich znajdziemy całe „AB III” wraz z trzema dodatkowymi kompozycjami: „Zero”, „Home”, „Never Born to Follow”. Przyzwoite to kawałki, jednak w żadnym z nich się nie rozkochałem. Co ciekawe, album trwa dzięki nim… siedemdziesiąt siedem minut! Dream Theater mogłoby pozazdrościć. Na drugim krążku ukryto dokument „One by One”, opowiadający nie tylko o historii „AB III”, ale i Alter Bridge w ogóle. Fanom z pewnością przypadnie do gustu. Obie wersje albumu dzieli niewielka różnica cenowa, ale szczerze – każdemu, kto nie jest / nie był wyznawcą Amerykanów, wystarczy „zwykłe” „AB III”.
Kto wie, może po zapoznaniu się z tym energicznym materiałem zmienisz stronę barykady.

7,5/10

Adam Piechota

Dodaj komentarz