AIRLESS – 2008 – Fight

AIRLESS - Fight

01. Don’t give up
02. Now or never
03. Time to say good bye
04. Twist of the wrist
05. Crying for your love
06. Switch off the light
07. Suffering
08. Blame (the darkness part II)
09. I don’t need your words
10. One last kiss
11. Fight

Rok wydania: 2008
Wydawca: Lion Music


Lion Music wprawdzie przoduje w wydawaniu gitarowej muzyki instrumentalnej oraz progresywnego metalu, jednak nie tak rzadko wyszukuje naprawdę wartościowe zespoły hard rockowe. I tak pod koniec 2008 roku poinformowano o podpisaniu kontraktu z hiszpańską grupą Airless. A pierwszym owocem tego kontraktu jest album zatytułowany „Fight”.

Już pierwszy chór i pierwszy riff przygotowuje nas na to z jakim albumem mamy do czynienia. Airless grają soczysty hardrock, z ukłonem w stronę AOR.
Bardzo ważnym elementem składowym stylu grupy jest wokal, melodyjny, lekko zachrypnięty… do tego w refrenach nie stroniący od występach w chórkach.
Już w pierwszym utworze bardzo miłą odmianą od typowego hard rockowego riffowania jest dobre zwolnienie i niebanalna solówka.
Słuchając „Fight” odnoszę wrażenie, że Airless, grają tak jakby grali na żywo – bowiem podczas kiedy gitarzysta rzeźbi solo, w tle słyszymy jedynie sekcję… gitary solowe nie są podszyte dodatkowymi warstwami gitar rytmicznych. Przyznać trzeba, mimo, że brzmienie wydaje się przez to bardziej surowe, uznam to jednak za zaletę, bowiem muzyka zespołu nic nie traci w konfrontacji ze scenicznym obliczem grupy.
Po rewelacyjnym „Don’t give up”, kolejny kawałek „Now or never” zachwyca zwrotką i kilkoma motywami – refren jednak wydaje się nieco sztampowy, sytuację poprawia bardzo ciekawy motyw budowany w połowie utworu tuż przed solówką.
Kolejnym zaskoczeniem jest dla mnie fakt iż nie zraziła mnie ballada. Przyznaję – refren jest melodyjny do bólu, ale tuż pod spodem, czyli gitara i sekcja, nie tracą pewnego pazura. Zespół oszczędnie też traktuje kwestię klawiszy… nie nużą i nie wchodzą w paradę gitarom. Stanowią raczej smaczek gdzieś w tle.
Typowy rocker „Twist of the wrist” to przede wszystkim bardzo dobra dynamika, riffy i solówki, nie traci jednak na tym melodia. A album wypełniony jest takimi kawałkami po brzegi.
Nie zabrakło również bardziej ambitnych form – i tu wymieniłbym cięższy utwór „Suffering”. Wydaje się generalnie zagrany niżej, ciężaru dodaje nieco wolniejsze tempo i bardzo ciekawa linia basu. Kolejny kawałek mimo, że sporo szybszy, również jest cięższy od utworów, które pojawiły się na pierwszej połowie płyty. Jego charakterystycznym elementem jest niemal wykrzyczana fraza w refrenie.
Kiedy wydaje się, ze oto album jest podzielony na dwie części – i właśnie mamy do czynienia z tą mroczniejszą, rozpoczyna się kawałek, który łączy ze sobą chwytliwą melodykę, początku płyty z pazurem zaprezentowanym przez parę ostatnich minut, „I don’t need your words” jest jednocześnie moim faworytem na płycie – riff przewodni jest genialny w swojej prostocie, a solówka która bardziej pasowałaby do ballady – zaskakuje.
Kolejnym jasnym punktem jest utwór tytułowy kończący płytę. Świetna chwytliwa melodia, jest zaostrzona niemal growlowo wykrzyczanym tytułem… Bardzo mila odmiana i ciekawy akcent.

„Flight” to album, który z jednej strony poraża świeżością i szczerością, z drugiej jednak strony czerpie tak głęboko ze sprawdzonych patentów w gatunku, że trudno mu może być się przebić.
To że grupa decyduje się na pewną bezkompromisowość jeśli chodzi o brzmienie zaskakuje, sprawia jednak, że album nie jest nadto zmiękczony. Poza tym stanowi to pewien element rozpoznawczy, a nawet cechę dość unikalną obecnie.
Pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. I jeśli dacie temu albumowi szansę, jestem przekonany, że zagości w waszych odtwarzaczach na dłużej.
Płyta jest bardzo dobra. Nie wybitna… ale bardzo dobra – i basta!

8/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz