1. LIFE
2. The Ladder
3. Subrahmanya
4. The Grand Spirit Voyage
5. Darkness Machine
6. I’ll Possess You
7. Secluded Within Myself
8. Trippin’ Away
9. Torn
Rok wydania: 2017
Wydawca: Zeta Nemesis
https://www.adagio-online.com/
Śledzę grupę ADAGIO od lat. Już dwie pierwsze płyty ukazały zespół w
niejednoznacznym świetle. Grupa mimo że wpisywała się w nurt
neoklasycznego grania wzorowanego na wirtuozach gitary, przemycała w
swoich kompozycjach jakiś dodatkowy element, smaczek… mrok. Zmiany za
mikrofonem przynosiły z albumu na album coraz to mocniejsze akcenty,
muzyka już na „Dominate” gdzie mikrofon dzierżył Gus Monsanto była
jeszcze bardziej metalowa i techniczna. I ten skład nie przetrwał
dłuższego czasu. Kolejna płyta „Archangels in black” przyniosła ukłon w
stronę dusznej może i syntetycznej produkcji, ale za to wypełniła lukę
po rozwiązanym Beyond Twilight. Christian Palin nie pozostał śpiewakiem
grupy na długo, bowiem pojawił się w składzie Magic Kingdom, a demówki
które Adagio wpuściło do sieci ucieszyły fanów bowiem wokalizami zajął
się tam Kelly Carpenter. W międzyczasie zespół miał rejestrować drugą
koncertówkę i z tego co pamiętam gościnnie miał śpiewać na niej Mats
Leven… z punktu widzenia fana – świetny wybór.
Nowy album przyniósł zmianę zasad. Stephan Forte nagrał w międzyczasie
dwie solowe płyty i prawdopodobnie doświadczenia z nimi związane
zaowocowały próbą sfinansowania produkcji nowej płyty ze składek fanów.
Zaskoczeniem było, że wymagana kwota została przekroczona błyskawicznie,
mimo ze na tym etapie nie było wiadomo kto zaśpiewa na płycie. Fani
mogli śledzić postępy prac nad albumem na podstawie raportów ze studia
umieszczanych przez zespół. W pewnym momencie grupa ogłosiła, że
przyjęła do składu skrzypaczkę jako że jej osoba i dźwięki skrzypiec
wpływa znacząco na wizerunek zespołu. Uczucia były mieszane. Z jednej
strony mamy wskazówki i elementy składowe jak wspomniany kierunek obrany
na solowych płytach Stephana, następnie można było wywnioskować że
aktywność Kevina Codferta w tunezyjskim Myrath, może przynieść wpływy
muzyki arabskiej (a tezę tę mogła umacniać zaprezentowana dość wcześnie
okładka)… no i wspomniane skrzypce. Ostatnim elementem, który można było
dopasować była osoba wokalisty. Tuż po zaprezentowaniu sampli nowych
utworów okazało się że jest nim nie kto inny jak Kelly Carpenter.
Album zatytułowany „LIFE” ukazuje się ponad pół roku po zapowiadanej w
kampanii crowdfundigowej dacie. Mogę się domyślać, że wielu fanów,
którzy wpłacili pieniądze musiało już okazywać zniecierpliwienie.
Tymczasem okazuje się że było warto czekać. Nowy krążek jest dopracowany
do granic możliwości. Mowa tu zarówno o kompozycjach jak i formie
albumu, gdzie każdy utwór zawiera osobną klimatyczną grafikę, a każda z
nich z kolei mogłaby pretendować do miana okładki. To nie koniec, nie
tylko booklet ale każda strona digipacku, a nawet powierzchnia krążka to
osobny obraz! A grafiki te są po prostu olśniewające! Płyta z kolei
zawiera dziewięć utworów, które spełnią oczekiwania fanów nawet tych
najbardziej wymagających i wyczekujących nowej pozycji francuskiej
grupy. Właściwie wszystkie oczekiwania i podejrzenia zostały tu
spełnione… prawie. Spodziewałem się jak wspomniałem wpływów muzyki
orientalnej – tymczasem nie spełniają roli dominującej w żadnym z
utworów. Powiem więcej, trzeba się skupić by je wyłowić. Z drugiej
strony zapowiedzi o istotnej roli skrzypiec również okazały się nieco
zdemonizowane. Owszem mamy tu sporo klimatu i orkiestracji, w których
ponownie trzeba rozbierać w głowie motyw by zorientować się czy to
partia za którą odpowiedzialne są skrzypce czy klawisze. Jeśli natomiast
chodzi o gitary – o tak – tutaj podejrzenia sprawdziły się co do joty.
Droga pokazana przez Stephana Forte na solowych płytach jest tutaj
kontynuowana. „LIFE” zawiera zatem jeszcze niżej zestrojone gitary niż
album poprzedni, a i w estetykę djentu grupa sięga chętnie. Wokalnie?
Odlot! Carpenter sprawia że utwory są bardziej niepokojące… czasem
trudne w odbiorze tam gdzie wymyślił sobie linie melodyczne totalnie
chodzące osobnymi ścieżkami w stosunku do reszty utworu. Ale nie
zabrakło motywów kojących ucho. Mowa zarówno o melodiach, harmoniach jak
i solówkach… przyznam że w żadnych z poprzednich płyt nie pojawił się
motyw czy klimat który przyrównałbym choćby do Fates Warning. Tym razem
jak najbardziej – mój ulubiony utwór „The Ladder” właśnie taki jest. Jak
wspomniałem sporo na płycie ciężkich patentów, mroku, a nawet motywów
klimatycznie wyczekiwanych. „I’ll possess you” to ewidentny ukłon w
stronę fanów Beyond Twilight. Bardzo cieszy że na płytę trafił bardzo
udany – i znany z demówki „Torn”, utwór wypisz wymaluj w klimacie
łączącym poprzedni album z obecnym obliczem zespołu. Z kolei jedynym
elementem który moim zdaniem nieco odstaje od klimatu całości jest
najspokojniejszy „Trippin Away” – utwór utrzymany niemal w konwencji
ballady. Być może zamysł był strategiczny by dać słuchaczowi szczyptę
mentalnego odpoczynku. Dla mnie po wielu tuzinach przesłuchań to w
dalszym ciągu lekka zadra. Owszem jako osobny utwór może się podobać, w
moich oczach rozwiewa uzyskany wcześniej mrok. A może właśnie o to
chodzi?
Mimo że kampania finansująca „LIFE” okazała się sukcesem obawiam się, że
właśnie format sprzedaży zadecyduje o wydawniczej klęsce. Tylko jeśli
Zeta Nemesis załatwi sobie światową dystrybucję, ta perełka może trafić
do fanów na całym świecie. Niestety koszty nabycia płyty z przesyłką z
Francji, to niemal trzykrotna cena regularnego wydawnictwa. Mam
nadzieję, że ekipa Stephana znajdzie na to sposób. A może skrzyknąć się
ze znajomymi… albo napuścić lokalnego dystrybutora na sprowadzenie
pewnej ilości i zoptymalizowania kosztów przesyłki. Mimo tych
przeciwności uważam że warto ją nabyć. „LIFE” jest płytą kapitalną.
Jeśli ceniliście zespół za klimat, nie będziecie zawiedzeni. Jeżeli
natomiast sięgaliście po ich płyty ze względu na instrumentalistów
wirtuozerię gitarzysty, kapitalną połamaną sekcję i rewelacyjne
balansowanie pianina i orkiestry, i tym razem będziecie zachwyceni.
Jeśli z kolei uwielbiacie nieoczywiste rozwiązania wokalne, to również
zacznijcie odkładać walutę. Carpenter odwalił tu kawał dobrej roboty.
Album zdecydowanie spełnił oczekiwania, a nawet je przekroczył. Ta płyta
jest świetna!
9,5/10
Piotr Spyra