1. 25 Cents For A Riff
2. Me
3. God Hampered His Life
4. Don’t Drink Evil Things
5. Chewed Alive
6. Not By Its Cover
7. Demise
8. Riot In Eden
9. The Noose
10. Madman’s Joint
11. Enjoy Your Death
12. My Soul’s Among The Lions
Rok wydania: 2014
Wydawca: Mystic Production
http://www.acid-drinkers.com/
Według przedpremierowych zapowiedzi, „25 Cents For A Riff” miał być
wielkim powrotem Kwasożłopów do klasyki. Atmosferę odpowiednio
podsyciły; barwna okładka autorstwa Jerzego Kurczaka, którego
charakterystyczne prace zdobią dwa pierwsze wydawnictwa Acidów, występ z
Litzą czy też wykonanie kultowego „Are You A Rebel?” na żywo. Po takich
znakach serce niejednego fana wczesnych dokonań Poznaniaków z całą
pewnością zabiło szybciej… Tym niemniej w historii muzyki podobne
deklaracje najczęściej kończyły się fiaskiem; kontynuacje kultowych płyt
nie dorównywały pierwowzorom itd. Jak wobec tego wypada Acid Drinkers?
Z bólem serca muszę stwierdzić, że i w tym przypadku nie ma odstępstwa
od przykrej reguły. Mocne deklaracje reklamowe tylko po części znalazły
swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Mianowicie Poznaniacy tym razem
faktycznie postawili na klasykę, ale nie swoją. Jeżeli ktoś oczekiwał
powtórki z rozrywki w postaci nawiązań wobec wybornych „Are You A
Rebel?”, „Dirty Money, Dirty Tricks” ten nie będzie pocieszony tym, co
znajdzie na „25 Cents For A Riff”. Nie uświadczymy szybkich thrashowych
riffów, zwariowanych pomysłów suto zakrapianych kwasowym humorem.
Klasyka tego wydawnictwa polega na dość szerokim zastosowaniu pomysłów
znamiennych dla klasyki rock – metalowej sprzed kilkudziesięciu lat, ale
też nie do końca. Drinkersi nie zrezygnowali całkowicie z nowoczesności
i w sumie po jaką cholerę mieli by to robić skro tak dobrze im to
wychodziło. Tak czy inaczej następca „La Part Du Diable” jawi się mało
zadziornie, a energii nań mniej aniżeli na dwóch ostatnich płytach, o
dwóch pierwszych albumach nie wspominając. Na próżno szukać tu typowych
acidowych petard pokroju choćby „The Trick” czy zabójczego „The Joker”. W
pewnym sensie nowym kompozycjom brakuje energii, metalowego
pierdolnięcia, jakby z chłopaków uszło życie. Właśnie tego najbardziej
brakuje na „25 Cents For A Riff” i co z tego, że słychać klasyczne
wzorce (Ozzy Osbourne, Motörhead, Led Zeppelin, Saxon) jak brakuje
charakterystycznego kwasożłopowego ognia, którego tym razem jak na
lekarstwo. Poza „God Hampered His Life” i motörheadowym „Enjoy Your
Death” próżno tu szukać thrasowego łojenia. Zamiast tego dostajemy
dłużący się zestaw – w większości utrzymanych w średnim tempie –
melodyjnych kompozycji o pro rockowym zacięciu, czego najlepszym
przykładem jest singlowy „Don’t Drink Evil Things”.
Jeżeli chodzi o kwestię realizacji, w tej materii wydawnictwo
prezentuje się jak najbardziej profesjonalnie, okazale – jakby mogło być
inaczej? Innym atutem „25 Cents For a Riff” są jak zwykle fachowo –
solidne bębny „Ślimaka” (również słyszymy go jako wokalistę przy okazji
grunge’owego „Madman’s Joint”) – jego gra, styl są niczym solidny
dopalacz. Takiej podpory rytmicznej wielu może jedynie pozazdrościć.
Pewne zastrzeżenia budzą natomiast gitary, szczególnie ich partie solowe
– przy tradycyjnym graniu solówka powinna gonić solówkę, a tu nic
niczego nie goni i trochę mnie to dziwi. Cóż jeszcze mógłbym dodać?
Tylko tyle, że nie mogę znaleźć na tym wydawnictwie punktu zaczepnego,
słucham, słucham i nic.
Osobiście oczekiwałem czegoś zupełnie innego – sentymentalnie łudziłem
się na kontynuację klimatu dwóch pierwszych płyt, szczególnie po
wiadomych hasłach reklamowych. W zamian dostałem za to zestaw
zachowawczych numerów utrzymanych w klasyczno rock – metalowych
klimatach. Po kilkunastu odsłuchach wciąż nie mogę się wgryźć w
premierowy materiał, nie mówiąc już o jego przyswojeniu, zaakceptowaniu.
Mimo całej sympatii dla bogatej twórczości kultowego Acid Drinkers, „25
Cents For A Riff” prezentuje się tylko przeciętnie. Za mało klasyki w
klasyce – oczekiwałem więcej siarki, ognia i szaleństwa! Jeżeli tak ma
wyglądać nowa/stara droga zespołu to chciałbym by Titus z kolegami
powrócili do grania w stylu „Verses Of Steel” oraz równie udanego „La
Part Du Diable” – w tym była moc i naturalna energia. „Nowa” jakość tego
po prostu nie ma i nie mogę tego odżałować…
PS. Może, kiedy Titus zakończy telewizyjne wojaże, a w tym wędrówki po
różnych gatunkach muzycznych, panowie znów dołożą do pieca – tego życzę
nie tylko sobie, ale reszcie tych, którzy oczekiwali Acid w ich
klasycznym stylu!
7/10
Marcin Magiera