1. Hung, Drawn and Quartered 04:35
2. Stalingrad 05:59
3. Hellfire 06:07
4. Flash to Bang Time 04:06
5. Shadow Soldiers 05:47
6. Revolution 04:08
7. Against the World 03:36
8. Twist of Fate 05:30
9. The Quick and the Dead 04:25
10. The Galley 07:21
Rok wydania: 2012
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.acceptworldwide.com
Który szanujący się fan heavy metalu nie kojarzy nazwy Accpet – chyba
niewielu takich na tym padole. Co prawda kilka lat wstecz, działania
zespołu nie napawały zbytnim optymizmem, ale anorektyczny czas (zdaje
się) mamy już za sobą. „Blood Of The Nations” z 2010 roku przywrócił
wiarę w żyjącą legendę sprawiając, że twórcy „Metal Heart” wrócili na
właściwe tory. Poprzednik – bez dwóch zdań – porządnie wstrząsnął
metalowym światkiem zbierając same pochlebne opinie i nie ma co się temu
dziwić. Były moc i ogień, o jakich wielu może jedynie pomarzyć. Tym
samym Accept stanął przed nie lada wyzwaniem – wysoko ustawioną
poprzeczkę przeskoczyć niełatwo. Jednak próby dokonano, a jak to wyszło?
Głosy będą podzielone. Historia zweryfikuje jak mocny jest
„Stalingrad”, a poniżej próba skonstatowania stanu rzeczy.
Od razu rzuca się w oczy mniejsza liczba utworów i tym samym krótszy
czas trwania całej płyty. „Stalingrad” nie jest tak obfity jak jego
poprzednik, który trwał ponad godzinę. Inną różnicą jest fakt, że nowy
materiał jest bardziej rozszczepiony pod względem klimatu. Istnieją tak
jakby dwa bieguny. Z jednej strony mamy „ciosy” w stylu „Blood Of The
Nations”, a obok nich dostajemy również bardziej tradycyjne kompozycje.
Poziom adrenaliny – choć i tak wysoki – został obniżony o kilka kresek.
Pierwszą, siarczystą grupę reprezentuje m.in. otwierający „Hung, Drawn
and Quartered”. Kawałek żywiołowy i jak najbardziej udany. Już od
pierwszych dźwięków człowiek zostaje kupiony, a szybki refren tylko
utwierdza w przekonaniu, że jest dobrze. Atmosferę podgrzewa fenomenalny
Mark Tornillo. Następca Udo – jak słychać – na dobre zadomowił się w
zespole, a jego charyzmatyczny wokal nie pozwala na tęsknotę za jego
poprzednikiem. Co tu dużo mówić Mark ma siarkę w głosie i potrafi
rozpętać istne piekło, plując jadem na wszystkie strony. Podobny klimat,
choć nieco cięższy, propaguje „Stalingrad”. Wtajemniczonym numer
powinien być znany, bo to właśnie on promował nowe wydawnictwo. Utwór –
adekwatnie do tytułu – zawiera silne akcenty zza wschodniej granicy:
specyficzne chórki oraz gitary przy końcówce.
Po dwóch „pociskach” robi się bardziej klasycznie. „Hellfire” mimo
gorącej nazwy, proponuje lżejsze oblicze Accept. Mimo to, kawałek fajnie
buja i zgrabnie jedzie do przodu. „Flash to Bang Time” to powrót na
trasę szybkiego ruchu. Podkręcone tempo, podwójna stopa i oczywiście
siarczysty wokal Tornillo – jest moc! Kolejny „Shadow Soliders”
początkowo zakrawa na balladę. Na wstępie słyszymy pląsanie gitary o
zabarwieniu muzyki klasycznej, które po chwili zostają ucięte przez
resztę instrumentarium. Ciekawie wypadają tu zdobniki gitarowe, które
niby na dalszym planie (przygrywają melodyjki), ale bez nich klimat
byłby uboższy. Refren tego kawałka zapewne świetnie sprawdzi się na
żywo. W następnej kolejności, powoli wyłania się „Revolution”.
Kompozycja sukcesywnie nabiera na sile niczym nadciągająca kolumna
wojsk. Jest rześko, zwiewnie i do tego melodyjnie – szczególnie we
wpadającym w ucho refrenie. Po „rewolucji” następuje „Against the World”
– kawałek dość przeciętny, niespecjalnie się wyróżniający, ale o hańbie
nie ma mowy. Nadchodzi pora na atmosferyczno – nastrojowy akcent i w
tej materii słyszymy udany „Twist of Fate”. Muzyka w sam raz do auta –
słucha się przyjemnie. Pod koniec raz jeszcze robi się ostrzej za sprawą
„The Quick and the Dead”. Takie oblicze Accept zapewne wielu z nas ceni
sobie najbardziej. Tym utworem, czyli z tzw. pompą można było zamknąć
rozdział „Stalingrad”, ale stało się inaczej. Na finisz zarezerwowano
miejsce dla monumentalnego „The Galley” o blues’owym zacięciu. To taki
ciężarny akcent na koniec, bez którego można było się obejść. Tak
dochodzimy do końca czując pewien niedosyt. Tak jakbyśmy czekali na coś
jeszcze, a tego czegoś tym razem nie ma.
Reasumując, dziesięć kompozycji przemija stosunkowo szybko, co oznacza,
że marazm i nuda nie jest domeną nowego Accept. Przywołując raz jeszcze
tytuł „Blood Of The Nations” trzeba powiedzieć, że „Stalingrad” wypada w
nieco bledszym świetle. Fakt, zawiera on sporo udanych kompozycji, ale
są też i słabsze momenty. Jest bardziej różnorodnie, ale ogień słabszy.
Tak czy inaczej Accept nie dał plamy i wydał jak najbardziej przyzwoity
album, ale po soczystym poprzedniku chciało się czegoś więcej – może
następnym razem. Przeciwników zespołu album raczej nie przekona, a fani
kupią go w ciemno. „Stalingrad” mimo mniejszej siły rażenia i tak parzy,
więc warto okiełznać płomień.
8/10
Marcin Magiera