A SENSE OF GRAVITY – 2016 – Atrament

1. Drowning In The Ink
2. Reclusive Peace
3. Echo Chasers
4. The Divide
5. Artificially Ever After
6. Revenant
7. Guise Of Complacency
8. Shadowed Lines
9. Promised None
10. The Projectionist
11. I, Recreant
12. Manic Void

Rok wydania: 2016
Wydawca: –
http://asenseofgravity.com/


Cenię sobie muzyczne odkrycia, a szczególnie albumy ciekawych twórców, którzy wcześniej (z różnych względów) pozostawali poza obszarem moich zainteresowań.
W ubiegłym roku spotkały mnie dwie takie szczególne niespodzianki. Najpierw moją uwagę przykuła niemiecka formacja OBSCURA z albumem „Akróasis”, a w ostatnich tygodniach 2016 roku podobne wrażenie zrobiła na mnie amerykańska grupa A SENSE OF GRAVITY. W obu przypadkach można mówić o muzyce przez duże „M”, gdzie niebanalne pomysły, oryginalność, kunszt i profesjonalna produkcja zaowocowały czymś naprawdę, ale to naprawdę wyjątkowym.

„Atrament” jest drugim albumem w dorobku ekipy z Seattle, choć dla mnie stanowi on osobisty debiut. Na zespół natknąłem się całkiem przypadkowo; najpierw urzekła mnie magiczna okładka, a chwilę później internetowa „zanęta” w postaci kilku udostępnionych utworów – tak się zaczęło… Później wszedłem w posiadanie pełnego wydawnictwa i od tej pory ów krążek towarzyszy mi w zasadzie każdego dnia. Według mnie następcę „Travail” bez wątpienia trzeba uznać za udany, skrupulatnie przemyślany. Jest to album kompletny i to pod każdym względem. Urzeka i wciąga już przy pierwszym kontakcie. Posiada fenomenalną okładkę (brawa dla Ryohei Hase) – przedstawia tajemniczą postać (prawdopodobnie pisarza) w czasie mocno aprobującej pracy twórczej. Człowiek ten bezsprzecznie pozostaje pod wpływem kogoś, a raczej czegoś, co można nazwać wszechogarniającą „inspiracją”. Wydaje się być przy tym ubezwłasnowolniony, pełniąc rolę ujścia dla silnych emocji. Ten obraz budzi niepokój pokazując, że tak naprawdę w pewnych sytuacjach jednostka ludzka pozostaje bezsilna.

Równie ciekawie prezentuje się pozostała zawartość bookletu – do jego stworzenia wykorzystano solidny, lśniący papier, który nawet w dotyku sprawia pozytywne wrażenie. Wewnątrz wkładki można znaleźć naturalne zdjęcia muzyków jak również teksty, które wraz z szatą graficzną stanowią integralną, spójną całość. W kwestii lirycznej, „Atrament” można uznać za album o charakterze konceptualnym, gdzie poszczególne utwory, co prawda dotyczą różnych, specyficznych tematów, ale mają wspólny mianownik. Są one swego rodzaju odzwierciedleniem przemyśleń, odczuć, jakie towarzyszą postaci widniejącej na okładce. Stanowią ujście złości, frustracji, które wynikają z otaczających uwarunkowań społecznych, życiowych problemów, oczekiwań. Dlatego miłośnicy głębszych tekstów na pewno docenią wysiłek zespołu w stworzeniu niecodziennego przedsięwzięcia.

Co się tyczy muzyki, jest ona nieskończonym źródłem dźwiękowych doznań
w nieprzewidywalnym, niejednoznacznym, a do tego niezwykle intensywnym i zakręconym wydaniu. W skrócie można powiedzieć, że A SENSE OF GRAVITY propaguje nowoczesne dźwięki oscylujące wokół szeroko pojętego prog metalu w hybrydowo – awangardowym wcieleniu. Chodzi o to, że muzyka łączy w sobie wiele wpływów, emanuje gatunkowym rozrzutem wg reguły „na bogato”. Dlatego na płycie obecne są elementy znamienne m.in. dla takich konwencji jak: prog metal, metalcore, post metal, djent, jazz, fusion, grunge, funky death, heavy, power czy thrash metal, a to i tak nie wszystko… Od czasu do czasu, można napotkać wtrącenia muzyki klasycznej, co daje się wyczuć np. przy okazji fortepianowych ornamentacji w „Shadowed Lines”. Innym razem panowie pozawalają sobie na latynoskie akcenty rytmiczne („Artificially Ever After”), tudzież orientalne motywy o zabarwieniu bliskowschodnim („Guise Of Complacency”). Niektórym może się wydawać, że taka mikstura będzie niestrawnie przekombinowana, ale tak nie jest! Fakt, płyta do najłatwiejszych nie należy, jednak panowie jakimś cudem posiedli niebywałą umiejętność, łatwość łączenia różnych wpływów (często stylistycznie odmiennych) w zgrabną całość. Dzięki temu mocno rozbudowane struktury i różnorodne pomysły, nie tylko pozytywnie zaskakują, ale co istotne wzbudzają szybkie zainteresowanie, chęć dokładniejszego poznania. To, co prawda nie jest łatwe – sam, mimo wielokrotnych odsłuchów wciąż odnajduję coś nowego czując, że takich niespodzianek czeka mnie jeszcze wiele.

Oprócz tego muzyka jest mocno intensywna, energetyczna, impulsywna i nastrojowo zmienna niczym pogoda w górach. Z jednej strony atakuje słuchacza metalowym ogniem (często ciężkim, monumentalnym) o zdecydowanie podkręconym wskaźniku energii, a za moment zaskakuje subtelnościami, tudzież słodkimi delikatnościami. Ma to swoje przełożenie m.in. przy okazji melodyjnego (pod względem wokali) „I, Recreant” czy też klimatycznego „The Divide”, który pod koniec poraża masywem ciężaru. Jeszcze większym tonażem zostajemy znowu zwalcowani przy okazji wolniejszego „Revenant”, gdzie usłyszeć można finezyjne patie gitary solowej. Zdarzają się także liczne niespodzianki – już na wstępie słuchacz zostaje wystawiony na filmowy blichtr, w żaden sposób niezapowiadający tego, co za chwilę nastąpi, a będzie się działo i to sporo!

Panowie ewidentnie cenią sobie niebanalność, zdradzają słabość wobec zawiłości, dźwiękowych łamigłówek. Daje się to poczuć wraz z pojawieniem się pierwszych „pojechanych” dźwięków „Reclusive Peace”, a każdy kolejny utwór zdaje się to tylko potwierdzać. „Atrament” to muzyczny żywioł, permanentna walka żywiołów balansująca na granicy zrozumienia, udana próba kontrolowania chaosu. A SENSE OF GRAVITY w żaden sposób nie próbuje się przypodobać, nie idzie na łatwiznę. Kolejne takty przynoszą coś nowego, dlatego nazwanie ich muzyki przewidywalną, byłoby co najmniej nietaktem. Utwory zaskakują, intrygują bogactwem środków, stylistycznymi wędrówkami oraz łatwością łączenia skomplikowanych struktur w zgrabną całość. W wielu przypadkach zespół wykorzystuje skrajności, które wbrew pozorom idealnie się uzupełniają. Z jednej strony panowie zioną metalowym ogniem, implikują pozornie niekontrolowany chaos, by za moment uraczyć słuchacza przyjemnym, nastrojowym motywem. Sprzyja temu niebanalny warsztat i ogromny talent wokalisty – C.J. Jenkins zna się na rzeczy. Fenomenalnie wykorzystuje swoje niebanalne umiejętności, różnorodność, naturalne predyspozycje. Aż trudno uwierzyć, że na płycie śpiewa jeden człowiek szczególnie, kiedy słyszymy piekielne wyziewy w postaci głębokich growli, a za moment dobiegają nas czyste zaśpiewy o melodyjnym usposobieniu, a nawet górki w stylu heavy/power co słychać np. w „Echo Chasers” oraz „Guise Of Complacency”. Osobiście przywołuje mi to na myśl specyfikę BIOMECHANICAL, gdzie Yiannis Koutselinis wykazywał się równie barwnymi wokalami.

Reszta składu także nie pozostaje bierna, nikt nie ogranicza się do niezbędnego minimum. Wręcz przeciwnie – tutaj każdy działa na pełnych obrotach. Instrumentalnie „Atrament” stoi na bardzo wysokim poziomie stanowiąc prawdziwą eksplozję gęstych, a do tego nietuzinkowych dźwięków. To, co wyprawia sekcja rytmiczna to prawdziwy majstersztyk będący połączeniem profesjonalizmu, finezji, wyczucia oraz pomysłowości. Panowie nieustannie raczą nas skomplikowanymi strukturami, połamanymi podziałami rytmicznymi. Cieszy również fakt, że partie basu, nawet w momentach zawieruchy, są czytelne, nie zanikają. To jeszcze bardziej potęguje i tak niemały ciężar wydawnictwa. Również gitary cechuje wyczuwalna różnorodność oraz dualny charakter emocjonalny. Dlatego obok licznych gęstych czy też rwanych riffów, nierzadko pojawiają się momenty nastrojowe, tudzież wirtuozerskie popisy, które pod względem emocjonalnej wrażliwości mogą budzić skojarzenia wobec gitarowych popisów, z jakich od lat słynie Steve Vai. Partie tego instrumentu nierzadko prowadzą dialogi z klawiszami, które oprócz kreowania wyrazistego klimatu, tła, nie są instrumentem drugoplanowym. Zdarza się, że ten instrument staje się bardziej wyeksponowany, odgrywając przewodni motyw. Ponadto kompozycje są bogate we wszelkiego rodzaju smaczki, atmosferyczne zdobniki itp. Pod tym względem warto wymienić chociażby fenomenalny „Artificially Ever After”, gdzie zespół raczy nas genialnymi tappingami. W tego typu obfitości „Atramanet” jest uzbrojony aż po zęby, dlatego jego zgłębianie to czysta przyjemność.

Można powiedzieć, że w przypadku A SENSE OF GRAVITY nie istnieją żadne ograniczenia, bariery (szczególnie stylistyczne) – panowie z powodzeniem łączą mnogie elementy, inspiracje. Nie ma tu też mowy o szablonowym podejściu, pójściu na łatwiznę czy też niezręcznościach (termin mocno aktualny w krajowej polityce opozycyjnej). To jednak nie wszystko – uwagę zwraca również nienaganna produkcja oraz soczyste, nowoczesne brzmienie. W tym względzie nie ma się czemu dziwić skoro za miks i mastering odpowiada coraz bardziej ceniony Simone Mularoni, który i w tym przypadku wykonał świetną robotę. W rezultacie powstał album wszechstronny, emanujący bogactwem środków, warsztatowym profesjonalizmem, atrakcyjny ideowo.

Cóż więcej można dodać? „Atrament” to album bogaty, diabelnie różnorodny, twórczo atrakcyjny, a z drugiej strony niełatwy w odbiorze (szczególnie na początku). Muzyka jaką zawiera jest bardzo wymagająca, ale posiada w sobie coś co magnetyzuje, nie pozwala na dłuższą chwilę rozłąki. Nie wiem w jaki sposób panowie z A SENSE OF GRAVITY zdołali stworzyć tak wyjątkowy materiał… być może byli pod działaniem podobnej materii/postaci jaka zdobi okładkę? Jedno jest pewne „Atrament” to materiał wysokich lotów, wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Takie płyty należą do rzadkości, są niczym zakamuflowany skarb, który w żaden sposób się nie narzuca, spokojnie czekając aż ktoś ulegnie jego czarowi. A gdy już do tego dojdzie… no cóż, wtedy pozostaje uważne zgłębianie skrytości, których akurat temu wydawnictwu nie brakuje. Sympatycy muzycznych zawiłości, rytmicznych łamigłówek, stylistycznego bogactwa i niejednoznaczności powinni się temu przyjrzeć z bliska – WARTO!

10/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz