Jam Pain Society - Black Light Messiah

01 So Here It Is
02 Wasted
03 You Made Me
04 Secret
05 Monster Mind
06 7-Second Smile
07 The Ride
08 Erase You
09 Choose Your Machine
10 Wrapped Around
11 Hero
12 Flavor

Rok wydania: 2008
Wydawca: Locomotive Records
Dystrybucja: Mystic Production


Jeśli chodzi o Jam Pain Society, to szokujące wręcz jest w jaki sposób odebrałem tę muzykę. Elementy bowiem, które mnie drażnią czyli elektronika w muzyce rockowej oraz rzecz, która ostatnimi czasy kompletnie mi się przejadła – czyli damskie wokale… powinny trzymać mnie od tego albumu z daleka. Jednak sprawdza się stare porzekadło, że dwa minusy dają plus ;).
Przyznam, że większe wrażenie robią na mnie wokalizy Leah Kirby, która ma po prostu fenomenalny głos i potrafi go używać. Elektroniczne przeszkadzajki gdzieś wewnątrz kompozycji znikają a w zastępstwie pojawiają się ciekawe melodie. Gitary łoją aż miło, zarówno ciężkie cięte riffy jak i soczyste solówki mogą się podobać słuchaczowi zorientowanemu na klasyczne rockowe granie, bardzo pozytywne wrażenie robi również sekcja rytmiczna. Jeśli jesteśmy już przy instrumentarium warto wspomnieć, ze w utworze „the Ride” gościnnie pojawia się Ace Frehley.
Jeśli ktoś chciałby sięgnąć po album amerykanów tylko z tego powodu może się srodze zawieść.
Cały czas mamy wrażenie obcowania z nowoczesną muzyką, mimo mocnego osadzenia w klasycznym brzmieniu. Elektroniczne instrumenty perkusyjne robią swoje… na zimno już stwierdzam, że bez nich album może nie byłby taki zaskakujący, ale też nie wzbudzałby kontrowersji, a w dzisiejszych czasach wydaje się to element niezbędny w promocji.
Jam Pain Society jest najlepszym albumem z wokalistką jaki słyszałem od wielu lat. Mimo że oprócz kapitalnie zaśpiewanych melodii zdarzają się na albumie frazy wręcz wykrzykiwane, raczej trudno mieć do wokalistki pretensje o to, że wykorzystuje swój atut jakim jest mocny głos.
Zacytuję kolejne przysłowie. Im dalej w las… tym więcej drzew. Im bardziej zagłębiamy się w album „Black Light Messiah” wzbudza on mniej kontrowersji i mamy wrażenie, że niejednokrotnie klasyczne zespoły hardrockowe używały takich brzmień (jak choćby Pretty maids czy Europe). Już nawet nie wiem czy tych elementów elektronicznych jest coraz mniej, czy coraz mniej drażnią.
Faktem jest, że przy pierwszym podejściu do albumu trzeba wykazać naprawdę sporo dobrej woli, jednak niesamowite złoża melodii zaklęte na tym albumie muszą znaleźć zwolenników. Do tego ciężkie rockowe brzmienie, wiele sztucznych flażoletów czy innych gitarowych smaczków powoduje, że trudno do albumu podejść bez emocji.
Wystawiam temu albumowi niemal bardzo dobrą ocenę 7,75/10. Jako zwolennik bardziej klasycznych brzmień jednak nie mogę do końca przekonać się do tak eksploatowanych tu motywów elektronicznych.

7,75/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz