Zapraszamy do drugiej części redakcyjnego podsumowania roku. Dziś swoje dość zróżnicowane wybory przedstawi trzech kolejnych, naszych redakcyjnych, kolegów!
MAREK TOMA


Polska:
MACIEJ MELLER – Zenith
Solowa płyta Maćka Mellera udowodniła jak bardzo brakuje klimatu, który dostarczała nam grupa Quidam. Nie można oczywiście powiedzieć, że „Zenith”, to tylko i wyłącznie kalka muzyki Quidam, ale swojego muzycznego genu Maciek sobie nie wydłubie i chwała mu za to. Brakowało na naszym podwórku zupełnie nowej, tak subtelnej, ciepłej i żarliwej muzyki progresywnej jaką kiedyś serwował nam Quidam.
ABYSAL – THE ADAM JURCZYŃSKI PROJECT – Return To The Live
Choć tak naprawdę nie jest to materiał premierowy. Powstał w 2002 roku i wydany został własnym sumptem w minimalnym nakładzie, praktycznie dla przyjaciół zespołu. Po tylu latach wykopany z szuflady przez Adama Jurczyńskiego, został odrestaurowany i wydany ponownie w Lynx Music. Tak naprawdę dopiero teraz nastała jego ogólnopolska, czy światowa premiera. Sama muzyka, w całości instrumentalna, po latach nie straciła na swej atrakcyjności, ba nawet zyskała! To prawdziwa gratka dla sympatyków progresywnych brzmień.
LET SEE THIN – 2Years 2Late
Łodzianie, w samej końcówce roku, niespodziewanie, wypuścili swój debiutancki album. Co prawda na razie dostępny jest w serwisach streamingowych (fizycznie płyta dostępna będzie nieco później) , ale jest i oficjalna premiera, przypada na 2020 rok. Zaletą jest tutaj wyjątkowy wokal Łukasza Woszczyńskiego (podobnie zresztą jak w Leafless Three), ale rzecz jasna również bardzo bogata warstwa muzyczna. Muzyka progresywna jaką preferują, nie jest tutaj tak oczywista i zaskakuje ciekawymi rozwiązaniami.
WAVE – [Dream]
Wave na swoim trzecim studyjnym albumie „Dream”, to już trochę inna bajka niż Wave, z debiutanckiego „Me and Reality”. Ta najnowsza bajka jaką snują Kielczanie, ze względu na swą tajemniczą, melancholijną aurę, bardziej mnie przekonuje. Mniej tutaj wyrazistych rockowych konturów, a więcej przestrzeni, w których można wyróżnić elementy ambientu, a nawet jazzu.
MARCIN PAJAK – Last Day
Kolejna solowa , mieszkającego na stałe w Londynie, muzyka, gitarzysty Marcina Pajaka, jest odrobinę mniej rockowa, niż poprzedniczka, bardziej stonowana i zdecydowanie mroczniejsza, stawiającą jeszcze większy nacisk na klimat. Muzycznej chyba bardziej spójna. W kwestii owego klimatu, słychać wyraźne nawiązania do muzyki Dead Can Dance, czy solowego Brendana Perry.
Świat:
PURE REASON REVOLUTION – EUPNEA
W 2006 roku ukazał się rewelacyjny debiut PRR ”The Dark Third”. Potem zespół wyraźnie zmienił muzyczny styl, zyskując wielu nowych, ale również tracąc starych fanów. Były więc mniej kochane przeze mnie: „Amor Vincit Omnia” (2009), oraz „Hammer And Anvil” (2010). Po czym 10 lat ciszy, muzycznego niebytu. Znienacka ukazała się w tym roku nowa płyta. Może nawet piękniejsza, niż rewelacyjny debiut? „Eupnea”, to siła zjawiskowej elektroniki i natchnionych gitar. Urok damsko, męskich dialogów. Potęga delikatnych melodii i rockowej siły, które przeplatają się ze sobą tak naturalnie! Delikatne nawiązania do klasyki gatunku (chociażby Floydów).
ABEL GANZ – The Life of the Honey Bee and Other Moments of Clarity
Abel Ganz, w latach 80 przedstawiciel neo progresywnej ofensywy. W XXI wieku, grają jednak nieco inaczej. Chociaż to ciągle rock progresywny, ale zdecydowanie bogatszy, z licznymi wycieczkami w stronę folku a nawet i jazzu. Co najważniejsze urzekający niepowtarzalnym klimatem, który hipnotyzuje. Wierzcie mi, miód z tej naturalnej pasieki smakuje wybornie! Wieńcząca płytę, utrzymana w gabrielowym klimacie „The Light Shine Out”, to jedna z moich ulubionych kompozycji minionego roku.
THE PINEAPPLE THIEF – Versions of the Truth
The Pineapple Thief kolejny już raz w czubie moich ulubionych płyt. „Versions of the Truth”, muzycznie jest kontynuacją stylu, jaki zespół obrał na dwóch poprzednich, rewelacyjnych albumach: „Your Wilderness” (2016) i „Dissolution”(2020). Po dwóch latach ukazał się kolejny klejnot do kolekcji („Versions of the Truth”). Chociaż muzycznie „złodziejaszki ananasów” niczym nie zaskakują, jednak album słucha się z wypiekami, podobnie jak tych poprzednich.
FATES WARNING – Long Day Good Night
Król prog metalu jest tylko jeden! Dream Theater ? Nieeee, już dawno nie. Obecnie czołowym przedstawicielem gatunku, jak dla mnie, jest inny zasłużony amerykański zespół – Fates Warning. Z nową płyta powraca w nieco mroczniejszy klimat jaki panował na „Disconnected” i „FWX”. Tutaj nie ma instrumentalnej ekwilibrystyki. Oprócz gatunkowej mocy, jest natomiast spora doza pięknych melodii. Właśnie takie Fates Warnig lubię najbardziej.
THE TANGENT – Auto Reconnaissance
Muzyczny projekt Andy Tillisona, można kochać albo nienawidzić. Ja należę oczywiście, do tej pierwszej grupy. Można zarzucić zespołowi przegadanie utworów pod względem muzycznym jak i podejmowanych tematów. Takie przegadanie, z bogactwem muzycznych wątków, z licznymi wycieczkami w stronę jazz rocka, czy sceny Canterbury osobiście bardzo mi odpowiada. Najnowszy album „Auto Reconnaissance”, obok na przykład „A Place In The Queue”, zaliczam do moich ulubionych w bogatej dyskografii zespołu.
ROBERT CISŁO
W ubiegłym, 2020 roku zwyciężył sentyment za dawnymi latami muzycznej świetności. Niczym inżynier Mamoń, najbardziej spodobali mi się artyści i melodie, które już kiedyś słyszałem i najbardziej lubię.


Polska:
ABOVE AURORA – The Shrine of Deterioration
Above Aurora zmąciła mój umysł epką „Path To Ruin”, ale „The Shrine of Deterioration” to prawdziwa rewelacja, od której długo nie mogłem się oderwać. Album perfekcyjny pod każdym względem. Posępny, zawiły, momentami wręcz hipnotyczny. „Polski black metal” na miarę światowej sławy. Amen.
VADER – Solitude in Madness
Cóż można o Vaderze nowego napisać…? Światowa marka sama w sobie, nieustannie trzymająca najwyższy poziom muzycznej jakości. Tu się nie ma za bardzo nad czym rozwodzić – Vader po prostu nagrał kolejny rewelacyjny album w swoim stylu. Ot co.
UERBEROS – Stand Over Your Grave
Ach mili Państwo, toż to wspaniały death metal jest. Dynamiczny, ociekający soczystą posoką i tłustym wręcz brzmieniem. Jest niczym remedium na całe zło. Koi zmysły i czyści umysł z wszelkich trosk i zmartwień. Takie granie to ja rozumiem i takie granie bardzo lubię.
MEDICO PESTE – The Black Bile
Kolejne wydawnictwo i kolejny srogi cios. Zespół ponownie daje znać o sobie i udowadnia, że jest godnym uwagi graczem na muzycznej scenie. Zbiór złowrogich dźwięków z pogranicza obłąkania i opętania, tworzy niesamowity, momentami wręcz psychodeliczny klimat, wobec którego ciężko przejść obojętnie.
ODRAZA – Rzeczom
Posępny, specyficzny, śmiały, dziwny, pogmatwany, a przy tym intrygujący i niezwykle ciekawy album z pogranicza black metalu. Ciężko bowiem jednoznacznie określić ten dość specyficzny album, o dusznej i przytłaczającej atmosferze.
Świat:
EN MINOR – When the Cold Truth Has Worn Its Miserable Welcome Out
Phila H. Anselmo chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Charyzmatyczny frontman i wokalista znany jest przede wszystkim z ekstremalnego podejścia do tworzenia muzyki, jaką prezentuje obecnie w niezliczonej ilości projektów i zespołów. Jednak potrafi też w inny sposób zaprezentować swój niebanalny głos. Jego odmienne oblicze dało się już zaobserwować m. in. na płytach Down czy w Overthrown z Jarboe, ale były to raczej nieliczne przypadki. Tym razem Phil zrealizował pomysły z dawnych lat, w wyniku czego powstał rewelacyjny album. En Minor to twór dalece odbiegający od tego, w czym do tej pory udzielał się Anselmo. Zniewalająco ponury i specyficznie nastrojowy. „Southern gothic dark americama…” – wspaniały, eklektyczny miks muzycznych stylów z wyraźnymi wpływami muzyki delty..
SODOM – Genesis XIX
Stary, dobry thrash metal w najlepszym wydaniu i nowoczesnym brzmieniu. Agresywny, szybki i bezkompromisowy. Do tego rewelacyjne brzmienie, dosadne riffy, nadają Genesis XIX niesamowitej mocy i energii. Encyklopedyczny przykład porządnego thrash metalu. Tak się powinno grać! Sodom to synonim rewelacyjnego grania i dobrej rozrywki. Po prostu niezawodna metalowa maszyna.
CRO-MAGS – In The Beginning
Wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Nowojorska scena hard-core, która święciła triumfy w latach 80-tych i 90-tych jakoś ucichła i powoli odchodzi w zapomnienie. Jej flagowym przedstawicielom, poza nielicznymi koncertami i odcinaniem kuponów od dawnej sławy już chyba nic się nie chce. Ale Harley Flanagan się nie poddaje i po odzyskaniu praw do (nazwy) zespołu, po 20 latach nowym albumem pokazał światu, że Cro-Mags odrodził się zwarty i gotowy do walki. Wciąż ma ostre kły i pazury, zaciśnięte pięści i dość siły by skutecznie wrócić na muzyczną scenę. „In The Beginning” doskonale odnajduje się w obecnych czasach, przepełnionych przekombinowaną i nijaką muzyką. Prosty, brutalny i szczery do bólu hard-core.
NAPALM DEATH – Throes Of Joy In The Jaws Of Defeatism
Napalm Death niczego i nikomu nie musi udowadniać, a określenie „królowie grindu” jest w pełni zasłużone. Zespół od lat niezmiennie serwuje koncerty i albumy na najwyższym poziomie. Zabójczo wściekłe i piekielnie szybkie, a każdy z nich łeb urywa przy samej dupie. Nie inaczej jest i w tym przypadku.
NICHOLAS LENS & NICK CAVE – „L.I.T.A.N.I.E.S”
Nick Cave mimo pandemii nie próżnuje. Najpierw nagrał (i sfilmował ) „Idiot Prayer”, a pod koniec roku ukazał się owoc jego współpracy z Nicholasem Lensem. „L.I.T.A.N.I.E.S” – kameralna opera, do której Cave napisał libretto. Dwanaście łagodnych i melancholijnych pieśni, tworzących delikatną, nienachalną i ulotną atmosferę. Nieco oniryczną, miejscami wręcz smutną i niepokojącą. „Litanie” są doskonałą odskocznią od wszelkiego muzycznego jazgotu i pandemicznej zawieruchy.
Tuż za podium, płyty, których trzeba posłuchać to : Benediction – Scriptures, Inquisition – Black Mass For A Mass Grave, Katatonia – City Burials, Body Count-Carnivore, Panzerfaust – The Suns of Perdition: Chapter II: Render Unto Eden, Thanatos – Violent Death Rituals, AC/DC – Power Up
MARIUSZ FABIN


Polska:
NAKED ROOT – The Maze
Zawsze jestem bardziej krytyczny wobec polskiej muzyki rockowej niż zagranicznej. Wynika to z faktu, że jest jej niewiele. A jeśli się już pojawia to bardzo miałka, komercyjna i po prostu żadna. Dlatego wolę wyłowić jedna, dwie wartościowe perły niż bez wartościowe koraliki. Taką perłą jest dla mnie drugi album Naked Root „ The Maze” . Wokalistka Jola Górska poczyniła znaczne postępy zarówno w śpiewie jak i w swym angielskim przez co słucha się tego albumu wybornie. Nie są to rzeczy momentami łatwe zarówno muzycznie jak i tekstowo. Lecz gdy ten album wejdzie w umysł, to bardzo trudno go z niego wyciągnąć. Jako dodatek grupa umieściła zna swym krążku trzy kompozycje za śpiewane w języku polskim. I okazuje się, że nie wszystkie utwory nadają się do polskiego śpiewania. Kompozycje po które warto sięgnąć to zdecydowanie „Cierń”, „Joy Toy”, „The Maze” czy coverowy „You know My Name”.
KONTRKULTURA – Wszystko już Powiedziane
Drugą perłą jaką odkryłem w polskiej muzyce w tym roku to krakowski skład Kontrkultura i ich punk rockowe „Wszystko już powiedziane”. Okazuje się ,że punk może być i melodyjny i nie tylko na jeden schemat. Chłopaki mają tu wiele ciekawego do powiedzenia i słychać doskonałe zgranie pomiędzy nimi co jest ważne. Momentami są to teksty kontrowersyjne, jak to w punku bywa, ale przez to dające wiele do myślenia. Zdecydowanie polecam „Zabij Matkę” , „Ojcze Nasz” czy „Nie wierzę”.
IN EXTREMO – Kompass Zur Sonne
Od dłuższego czasu śledzę poczynania In Extremo na scenie zwanej „ rockiem średniowiecznym”. I muszę przyznać, że ostatni krążek jest jednym z lepszych jakiego ta grupa nagrała. Cieszę się z tego ,że po ostatnim bardzo słabym „Quid Pro Quo” grupa dość szybko przystąpiła do tworzenia nowego dzieła. Oj jest na czym zawiesić ucho. Kaukazka melodia w „Gogiya” czy hiszpańskie „Salva Nos” to tylko dwa najciekawsze fragmenty tego bardzo dobrego albumu. Jeśli dodamy do tego lokomotywę w utworze „Troja” i zimny wikingowy „Wintermärchen” to okaże się,że takich bardzo dobrych kompozycji jest znacznie więcej. Szkoda tylko, że trasa „Kompas szur Sonne” została przeniesiona z 2020 na rok 2021 by ostatecznie zakotwiczyć w 2022 roku…Ale cóż takie czasy…
NIGHTWISH – Human :||: Nature
Wiele osób bardzo mocno skrytykowało ten album, że a to nie Nightwish ,a to ,że w ogóle na tym albumie nie ma Floor w takiej kondycji wokalnej jaka wszystkich przyzwyczaiła. I wreszcie wiele osób zastanawiało się po co ten drugi krążek. Oba krążki stanowią pewną całość. „Human” to poniekąd dzieło niszczycielskie tej planety, „Nature” zaś stanowi przepiękny symfoniczny obraz spokoju i harmonii Matki Natury. Która część jest dla mnie najlepsza. Jeśłi chodzi o drugi krązek to należy go słuchać w całości bez rozdzielenia na poszczególne fragmenty- tak się słuchało chociażby dzieła Oldfielda. Co do pierwszej części to moimi ulubionymi są zdecydowanie „Noise” czy chociażby „Tribal” Ja się cieszę, że ten krązek powstał, bo okazuje się że Nightwish jeszcze potrafi zaskoczyć- zdecydowanie najlepszy album od czasów „Once”.
MARKO HIETALA – Pyre Of The Black Heart
Lubię kiedy dany muzyk tworzy album solowy tak zupełnie różny od tego co robi w swej głównej kapeli. Takim albumem jest solowy krążek Marko Hietali,który znany jest chociażby z Nightwish, ale i Tarot, Sinergy czy Ayreon. „Pyre Of The Black Heart” pierwotnie zostało nagrane w języku fińskim, dopiero po jakimś czasie wydana została wersja anglojęzyczna. Jest to album niezwykle spokojny, choć momentami wręcz rockowy. Marko pokazuje się tu również jako wokalista czego w głównej mierze nie usłyszymy na ostatnim albumie Nightwish. Utwory które są godne polecenia to przede wszystkim „Stones” czy „The Voice Of My Father”.
PRIMAL FEAR – Metal Commando
Album „Apocalypse” rozczarował mnie tak bardzo, iż postanowiłem nie wracać już do Primal Fear. Jednak jakiś głos rozsądku podpowiadał mi, ażeby dać jeszcze jedną szansę. I był to strzał w dziesiątkę. Dawno nie słyszałem tak dobrego power metalowego albumu. Zespół co prawda stosuje znane patenty i niczego nowego nie odkrywa ,ale dzięki temu jest to takie jakie ma być. Na szczęście na tym albumie jest jedna perła, która tak mocno lśni, że nie ma siły by jej nie chwycić. Mowa tu rzecz jasna o wieńczącym album „Infinity”. Jest to kompozycja, która trwa nieco ponad trzynaście minut. I są to bardzo dobrze spożytkowane minuty. Czego tam nie ma? Usłyszymy tu i emocje, i bardzo dobre riffy, i dzwony i chóry.A jaki jeszcze utwór zapadł mi w pamięć? Chociażby bardzo chwytliwe „Hear me calling” czy “I Am Alive”.
DIABOLUS IN MUSICA – Euphonic Entropy
Podczas moich muzycznych wojaży starałem się zaglądać w różne zakamarki świata. Rzecz jasna nie zawsze jest łatwe w obecnych czasach, ale udało mi się muzycznie dolecieć aż na Półwysep Apeniński i odkryć tam zespół Diabolus In Musica. Jest to ciekawa formacja troszkę w klimatach Therion, Nightwish. Mowa tu o wokalizach, które są często wielobrawne- od operowych po growl aż po klimaty lat dwudziestych dwudziestego wieku. Wszystko osadzone w ciężkiej ale i melodyjnej muzyce. Na pochwalę też zasługuje fakt iż wokalistka – Zuberoa Aznares- posługuje się nie tylko angielszczyzną, ale i ojczystym baskijskim, przez co wymusza to na słuchaczu chęć poznania tekstu. Kompozycje warte poznania to przede wszystkim „In The Vortex” , „Otoi” , „Nuevo Rumbo”.