Robert Dłucik:

1. Holy Diver.
Efl, Rainbow, Black Sabbath – w tych zespołach Ronnie James Dio zapracował na swoje nazwisko w branży. Nagrywając w 1983 roku pierwszy album własnego zespołu nie mógł sobie pozwolić na fuszerkę. Dobrał sobie znakomitych współpracowników i przygotował z nimi hardrockowe arcydzieło. Album bez słabych punktów, a tytułowy kawałek, „Don’t Talk To Strangers” i przebojowy „Rainbow In The Dark” to prawdziwe perły…

2. Last In Line.
Dio postanowił kuć żelazo póki gorące i rok później do sklepów trafił następca „Holy Diver”. Ten sam skład plus klawiszowiec i równie wyborna muzyka. Od kapitalnego „We Rock” na otwarcie, po epicki, orientalizujący finał „Egypt” (The Chains Are On). Ozdobą płyty znów stał się również utwór tytułowy… Po prostu pełny sukces, zarówno artystyczny, jak i komercyjny (album pokrył się „platyną”).

3. Lock Up The Wolves
Niedoceniany (niesłusznie moim skromnym zdaniem) album w dyskografii tego wspaniałego wokalisty. W dekadę lat dziewięćdziesiątych Dio wkroczył z odmłodzonym składem (zabrakło nawet wiernego druha Vinniego Appice’a) i …bardziej surowym, sabbathowym graniem. Balladowy „Between Two Hearts” i kapitalny utwór tytułowy – palce lizać!
Mariusz Fabin:

1.Magica.
Ronniego Jamesa Dio widziałem na żywo trzykrotnie. Za każdym razem było to magicznie koncertowe spotkanie. Pierwszy raz,gdy był gościem specjalnym podczas trasy Deep Purle wraz z Orkiestrą Symfoniczną. Dio zaśpiewał wówczas cztery piosenki, w tym jedną z ostatniej płyty „Magica”-” Fever Dreams”. Nie od dziś wiadomo, że Ronnie lubił opowieści o smokach, rycerzach i bajkach fantasy. Nie inaczej jest w tym koncept-albumie. Mamy tu zbudowany przez wokalistę fantastyczny świat ,w którym swą walkę toczy Dobro że Złem. Jak natomiast wypada to muzycznie? Perfekcyjne brzmienie, doskonałe melodie i charyzma wokalisty sprawia, że takie utwory jak „Fever Dreams”, przyprawiający o ciarki wzruszający ” As long as it’s bot about love”, czy folkowo brzmiący „Losing my insanity” słucha się z wypiekami na twarzy. Warto też sięgnąć ostatniego utworu, który został napisany, na podstawie całego albumu,a jest to czyta przez Dio opowieść „Magica” będąca opowieścią nie skończoną,bowiem w planach były dalsze części bohaterów.

2. Holy Diver.
Niewątpliwie jest to jedna z najważniejszych płyt muzyki rockowej jakie kiedykolwiek powstały. Spokojnie można ją postawić obok taki dzieł jak purpurowego „In rock”, sabbathowskiego „Paranoidu” czy tęczowego „Rising”. Dzięki Rainbow i Black Sabbath właśnie Ronnie nabrał na tyle mocnego warsztatu, że spokojnie mógł iść własną drogą dobierając sobie odpowiednich muzyków. Dzięki temu powstało dzieło, które „Holy Diver” czy „Don’t talk to strangers” powinien znać każdy. Jeśli ktoś chce usłyszeć ten album na żywo,polecam sięgnąć do jednego z wydawnictw dvd Dio dokumentujący rocznicę wydania tego klasyczne go albumu.Warto zaznaczyć,że trasa ta nie ominęła Polski i w warszawskiej „Stodole” „Holy Diver” zabrzmiał w całości na żywo.

3. The Last in line.
Dio po sukcesie poprzedniego albumu wciąż dumnie kroczy po metalowym świecie. Album otwiera rozpędzone „We rock” ,które tym samym stało się hymnem Dio,a kończy niesamowity „Egypt”. Po drodze jeszcze mamy ciekawy numer tytułowy i „Mystery”.
Marek Toma:

1. The Last in Line
Z pierwszymi solowymi płytami DIO, mam podobnie jak z płytami Black Sabbath z DIO na wokalu. Powszechna krytyka bardziej ceni sobie „Heaven And Hell”, niż Mob Rules, a ja odwrotnie (oczywiście obie cenię nieprzeciętnie). Podobnie bardziej lubię „The Last in Line”, niż „Holy Diver”. Od kwestii wizualnej począwszy (moim zdaniem najfajniejsza okładka spośród wszystkich płyt mistrza), na samej muzyce skończywszy. Od metal rockowego hymnu „We Rock”, po monumentalny „Egypt”, dzieje się!

2. Holy Diver
Pierwsza solowa płyta DIO, to absolutny kanon muzyki hard&heavy, podobnie zresztą jak płyty Black Sabbath i Rainbow z DIO za mikrofonem. Zawiera takie perełki jak: czadowy „Stand Up And”, bardziej złożony, tytułowy „Holy Diver”, rewelacyjny „Rainbow In The Dark”… Pierwszymi dwiema płytami artysta wysoko zawiesił poprzeczkę. Potem było różnie – raz lepiej, raz gorzej. Niektóre płyty może nie broniły sie w całości, mimo wszystko zawsze trzymały wysoki poziom. „Holy Diver”, to jednak bezdyskusyjne podium.

3. Magica
To chyba najbardziej progresywna płyta spośród bogatej dyskografii DIO. Koncept album, poszczególne jego fragmenty zostały połączone ze sobą różnymi motywami dźwiękowymi utwory, tworzą jedną całość. Jako całość słucha się tego albumu wybornie. „Magica”, to faktycznie magiczna płyta, nagrana z symfonicznym sznytem. Jak dla mnie najlepsza, spośród późniejszych dokonań nieodżałowanego Roniego.
Patryk Pawelec:

1. Holy Diver
W 1983 roku Ronnie James Dio, czterdziestoletni już wówczas były frontman Rainbow i Black Sabbath, rozpoczął nowy etap w swojej karierze. Etap, który miał mu zapewnić największy do tej pory sukces komercyjny. Wcześniej był na usługach gitarowych mistrzów, teraz w końcu sam miał się stać szefem. I to on okazał się górą, ponieważ w porównaniu do wydanych niemalże w tym samym czasie albumów „Born Again” Black Sabbath i „Bent Out of Shape” Rainbow to jego płyta okazała się największym sukcesem. Po latach jest dziełem klasycznym, czego nie można powiedzieć o dwóch wymienionych. Do nagrania „Holy Diver” Ronnie zebrał wprost idealnie wyważoną konfigurację personalną: po jednym współpracowniku z byłych grup w sekcji rytmicznej, zaś na gitarze młody gniewny. Tym ostatnim okazał się Vivian Campbell, dziś kojarzony przede wszystkim z Def Leppard, wówczas o połowę młodszy od lidera mało znany, ale niezwykle utalentowany członek wywodzącej się z jego rodzinnej Irlandii Północnej grupy Sweet Savage. Utworzenie takiego międzypokoleniowego tandemu okazało się strzałem w dziesiątkę, a utwory takie jak tytułowy czy „Rainbow in the Dark” to jak już wspomniałem, klasyka gatunku.

2. Dream Evil
Po nagraniu trzech wybitnych albumów Campbell poróżnił się z Dio i odszedł do Whitesnake. Skład, który nagrał „Dream Evil”, z Craigiem Goldym jest powszechnie uważany za słabszy, także przez pozostałych muzyków. Rzeczywiście pierwsza płyta bez kędzierzawego Irlandczyka brzmi nieco gładziej, doskwiera jej ta sama bolączka, co czwartemu solowemu albumowi Ozzy’ego Osbourne’a, „The Ultimate Sin”. Nierzadko doskonałe kompozycje utraciły nieco mocy przez zbytnie wyklarowanie poszczególnych ścieżek w miksie. Jednak sam materiał wypełniający „Dream Evil” to kolejna porcja genialnych utworów. Utwory takie jak najbliższy dokonaniom z Campbellem „Sunset Superman” czy urokliwa ballada „All the Fools Sailed Away” należą do moich ulubionych.

3. Lock Up the Wolves
Płyta tak genialna jak niedoceniana. Po dobrowolnym odejściu Goldy’ego Dio po raz kolejny postawił na świeżą krew, zatrudniając zaledwie osiemnastoletniego wówczas angielskiego gitarzystę Rowana Robertsona. Wkrótce jednak musiał wymienić cały skład, gdyż perkusista Vinny Appice, klawiszowiec Claude Schnell i basista Jimmy Bain już przed „Dream Evil” zgodnie uważali, że bez Campbella to już nie będzie ten sam zespół i wkrótce również opuścili Ronniego. Jednak wraz z nowymi muzykami, którzy zastąpili odchodzących, czyli odpowiednio świeżo rozstały z AC/DC Simon Wright, wcześniej towarzyszący Yngwiemu Malmsteenowi Jens Johansson oraz kolejny mało znany wcześniej młodzieniec, Teddy Cook, Dio wysmażył zupełnie nową jakość, po raz kolejny dowodząc swojego geniuszu. To z „Lock Up the Wolves” pochodzi mój ulubiony w pełnym tego słowa znaczeniu utwór spośród dorobku Ronniego Jamesa Dio przygotowanego pod własnym pseudonimem, „Night Music”.
Piotr Spyra

1. Holy Diver
Pierwszy album pod tym szyldem i od razu ponadczasowe dzieło. Brak zbędnego dźwięku, każdy kawałek to hit. Riffy, melodie i werwa. Tyleż samo tu czadu, co i pasji.
Kozacka płyta. Po prostu WOW! Uwielbiam – bezgranicznie. Ikona!

2. Last in Line
Za ciosem… wciąż wysoka forma. Tutaj z kolei nie każdy numer mnie porywa, ale te które owszem, nadrabiają całą robotę.
Od przegenialnego i ponadczasowego „We Rock” po bardziej rozbudowany „Egypt”. Jest czad i jest klimat. BRAWO.

3. Master of The Moon
Oprócz tych najbardziej klasycznych płyt DIO, lubię też ostatnie. I zastanawiałem się czy wskazać „Killing The Dragon”, który jest mniej Sabbathowski,
czy jednak „Master of The Moon”. Odpaliłem obie pod rząd – i stwierdzam, że ostatni album DIO jest wyśmienity. Jestem bliski wskazania remisu na najniższym stopniu podium, ale jednak tej płyty słucha mi się lepiej.
Witold Żogała

1. Holy Diver
– Po prostu klasyk heavy metalu. Wszystko zmontowane zgodnie z kanonem stylu, a jednak płyta wznosi się na ponadprzeciętność, więcej, jest dziełem wybitnym gatunku. Ronnie James Dio jest wyjątkowy. Ach, ten niewielki wzrostem wokalista jest jednym z największych, najwybitniejszych głosów Świata. Posiada cudowną umiejętność tworzenia melodyjnych linii wokalnych. Kiedy w konkurencyjnych metalowych zespołach frontmani nadużywają krzyku, Dio cały czas śpiewa. Bo potrafi jak nikt inny. Za „ Stand Up and Shout”, „Holy Diver” i „Rainbow in the Dark” dałbym się pokroić i posolić.

2. Magica
– Dio postanowił stworzyć monumentalną trylogię science fiction/fantasy. Niestety nie dane mu było dokończyć dzieła. Powstała jedynie część pierwsza. Muzycznie album skierował raczej na hard rockowe tory . Ciężkie riffy zagęszczają atmosferę, tworząc odpowiedni klimat dla tryumfu zła. Nad wszystkim dominuje niesamowity Ronie, a w duecie z gitarzystą Craigiem Goldym stworzyli kilkanaście wyśmienitych kompozycji, i ani jednej zbędnej.

3. Killing The Dragon
– Jest rok 2002, heavy metal dawno ma już najlepsze lata za sobą , a Dio tworzy płytę do bólu ortodoksyjną. Gdyby pojawiła się na początku lat 80-tych pewnie pokryłaby się platyną jak dwa pierwsze albumy. Wszystko co najlepsze Dio miał do zaproponowania kilka dekad wcześniej umieścił na Killing The Dragon. Znów heavy metal tryumfuje! Cudowna sentymentalna podróż.