Czasem w redakcyjnym gronie wywiązuje się dyskusja na temat ulubionych płyt kultowego zespołu. Przyczynkiem bywa koncert zespołu, czasem niestety wydarzenie, które wstrząśnie fanami… Zdecydowanie bardziej lubimy kiedy bodziec jest pozytywny – jak premiera nowej płyty rockowych weteranów. Dyskusja o AC/DC nie zakończyła się niczyim podbitym okiem, ale mobilizacją – i zebraniem kilku argumentów. Tak zatem wygląda nasz redakcyjny TOP.
Patryk Pawelec:
- Back in Black
Jeżeli chodzi o Top 3 AC/DC, nie będę oryginalny. Trzy albumy uważane powszechnie za najlepsze wywarły na mnie tak ogromne wrażenie w latach dziecięcych, że mimo mojej wielkiej miłości do „Dirty Deeds Done Dirt Cheap”, „Let There Be Rock” i „Powerage”, żaden z nich nie wwiercił się w moją świadomość tak jak ta trójka. A więc „Back in Black” – płyta-pomnik, absolutny elementarz dla każdego, kto sięga po gitarę elektryczną. Czy to sfrustrowany pryszczaty nastolatek w podartych jeansach i flanelu, czy zatwardziały młodociany ortodoks odziany w skóry czy stateczny mężczyzna po 50-tce. Czego byś docelowo nie chciał grać, zacznij od tego albumu. - Highway To Hell
Jedyną przewrotnością w moim zestawieniu jest to, że z tej płyty jestem najbardziej związany emocjonalnie z „Girls Got Rhythm” i „Touch Too Much”, a nie z tytułowym Hymnem Długowłosych. „Highway To Hell” to monolit, którego należy słuchać od początku do końca. Od początkowego akordu A-dur do wypowiedzianego półgłosem „Shazbot Nanu Nanu”. Rock and rollowa jazda bez trzymanki. - The Razor’s Edge
To chyba wyjątkowa płyta dla wszystkich polskich fanów, którzy mieli dane uczestniczyć w legendarnej polskiej edycji słynnego Monsters of Rock w 1991 roku. Na jednej scenie Queensryche z „Empire”, Metallica z „Czarnym Albumem” i AC/DC z „The Razors Edge”. Młodsi, jak ja, cenią ten album przede wszystkim za „Thunderstruck”, uważając, że dalej jest tak sobie. Dla mnie osobiście ten album tylko trochę odstaje od dwóch powyżej, niemniej jednak też jest fenomenalny.
Rober Dłucik:
Będzie chronologicznie ?
- If You Want Blood – You’ve Got It
AC/DC to koncertowy żywioł i ten album świetnie uchwycił sceniczną energię zespołu. Podsumowanie okresu działalności z Bonem Scottem. Jedna z najlepszych rockowych/hardrockowych/metalowych koncertówek ever… - Back In Black
Utrzymać się na szczycie po odejściu charyzmatycznego wokalisty to sztuka, którą udało się nielicznym. Postawienie na Briana Johnsona okazało się strzałem w dziesiątkę, zespół spiął się na maxa i wyszło arcydzieło, z którego utwory do dziś stanowią żelazne punkty koncertowej setlisty. - Razor’s Edge
Wystarczyłoby napisać: „Thunderstruck” i wszystko jasne…. Absolutny killer, po trzech dekadach wciąż nokautujący słuchacza. Ale znajdziemy tutaj jeszcze sporo fajnych rockowych kawałków. AC/DC w najwyższej formie!
Marek Toma:
- TNT
AC/DC z Bonem Scottem na wokalu uwielbiam, wiec w moim top 3 nie mogło zabraknąć płyty, z tego wczesnego okresu . Jeśli śpiewać pod prysznicem, to właśnie takie numery jak tytułowe „TNT”, „The Jack”, „Rock ‘n’ Roll Singer”(będę śpiewakiem, rock’n’ rollową gwiazdą – im się udało!). Większość utworów pokrywa się z debiutanckim „High Voltage”, ale tamta płyta nie posiada fajnej wersji kompozycji Chucka Berryego „School Days”. - Back in Black
kanon, jak zwykle z czarnymi , bądź białymi albumami bywa. Jedna z ważniejszych, jak nie najważniejsza pozycja w dyskografii zespołu, ba – jedna z ważniejszych w hard rockowych muzycznych annałach. - For Those About To Rock
AC/DC to taki zespół, w którym dobrze sprawdzają się subiektywne składanki. W przypadku tej płyty, mamy hard rockową salwę, petardę, w postaci tytułowej kompozycji. Pozostałe pozornie mniej okazałe. Nie wiem czemu, ale lubię właśnie ten album jako całość.
Tommy:
- If You Want Blood, You’ve Got It
Dla mnie AC/DC to przede wszystkim zwierz koncertowy więc gdy usłyszałem, że mam wytypować 3 najlepsze płyty kangurów wybór numery pierwszego był dla mnie oczywisty. Ten nagrany w 1978 roku album mógłby stać się świetną alternatywą dla kuracji żeń-szeniem. Jeżeli Was nie poruszy to tabletki też nie dadzą rady. Są tu wspaniałe szybkie riffy, Bon Scott jest w świetnej formie, Angus Young wyżywa się na gitarze, słychać zachwyconą publiczność – czad! Co prawda nie jest to zapis jednego koncertu ale całość została tak dobrze poskładana, że po włączeniu płyty fakt ten znaczenia nie ma żadnego. Chociaż największe hity AC/DC miały dopiero wypłynąć w następnych latach materiał, jaki znalazł się na tym krążku został tak rewelacyjnie odegrany, że żadna późniejsza płyta koncertowa AC/DC nie może się z nim równać. Bad boy boogie sprawi, że nie ustaniecie w miejscu, podczas The jack zapewne usłyszycie swój własny głos skandujący wraz z publicznością dosyć niewybredny refren a Whole lotta Rosie każe Wam odkryć, że sufit jest…za nisko! Jeśli starczy Wam sił kangurki mają dla Was jeszcze 4 killery. Tylko uważajcie, bo jak sugeruje tylna część okładki takie zabawy czasami kończą się źle! - Back in Black
Ta płyta znalazła się na 2 miejscu w moim rankingu najlepszych płyt hard rocka więc i tutaj musiała się pojawić. Uważam że jest to najwspanialszy comeback płytowy w dziejach muzyki rockowej. Zespół pozbierał się do kupy i z nowym wokalistą Brianem Johnsonem nagrał album, który wpisał się w rockową klasykę. Od pewnego czasu zastanawiam się jak zabrzmiałby tytułowy kawałek z udziałem Nas’a gdyby to właśnie AC/DC wpadłoby na pomysł nagrania nowej wersji z nim a nie Santana… - Highway to Hell
Był to też bodajże pierwszy album Australijczyków z którym zetknąłem się gdzieś połowie podstawówki. Pamiętam że słuchałem go z oryginalnej kasety. Podobała mi się okładka – pięciu gości wyglądających na zawadiaków, którzy równie mocno jak ja, nie przepadają za szkołą;). Pewnie gdybym wcześniej nie usłyszał Sabbath dzisiaj byłbym wyznawcą AC/DC. W każdym razie mocno porwała mnie ta płyta, Night Prowler i Touch Too Much słuchałem po kilka razy z rzędu a dwa pierwsze kawałki często towarzyszyły mi w drodze do szkoły (czasy walkmana)
Piotr Spyra:
- Razor’s Edge
Szybka gra w skojarzenia. AC/DC? Pierwszy obraz jaki pojawia się w mojej głowie, to kadr z teledysku ” Thunderstruck „. Ten utwór zrobił na mnie wrażenie piorunujące. O rany – to na gitarze tak się da grać! Jako całość, bardzo fajnie się słucha tej płyty. Z kilkoma ich albumami mam bardziej singlowe wspomnienia. Razor’s Edge lubię od deski do deski. Mam sentyment. Po tej płycie dopiero zagłębiłem się w ich wcześniejszy katalog. - Back in Black
W pierwszym impulsie to ten album miał pojawić się na moim szczycie podium, zadecydowały kwestie emocjonalne, bo jeśli miałbym podliczyć za i przeciw – to w arkuszu wygrywa Back in Black. To rockowy absolut. Nie dość że każdy numer jest świetny, to ten klimat, brzmienie! Niebagatelny jest też fakt, że zespół wydał tak piekielnie dobry album po stracie frontmana. Nowy krzykacz nie miał łatwego zadania, ale udźwignął presję, a nawet wyniósł Australijczyków na wyższy poziom. - Highway to Hell
Przez długi czas pozostawałem przy nowożytnym obliczu zespołu, gdzieś z tyłu głowy jednak męczyło mnie aby wsłuchać się w repertuar z Bonem Scottem. Wiele z tych kawałków znałem już z wersji coverowych. Ich status spowodował, że w końcu się przemogłem. Z pierwszego okresu twórczości moje dwie ulubione płyty to „Powerage” (który możliwe że słyszałem jako pierwszy album AC/DC ever) – Highway to Hell. I ponownie – o ile są płyty, które singlami potrafiły mnie powalić, tak ten album sprawdza się w całości. Szybko zrozumiałem otaczający go kult.