VENOM – 2000 – Resurrection

venom - resurrection

1. Resurrection
2. Vengeance
3. War Against Christ
4. All There Is Fear
5. Pain
6. Pandemonium
7. Loaded
8. Firelight
9. Black Flame (of Satan)
10. Control Freak
11. Disbeliever
12. Man, Myth & Magic
13. Thirteen
14. Levianthan

Rok wydania: 2000
Wydawca: SPV/Steamhammer
https://www.venomslegions.com


Do wydanej na przełomie milleniów dziesiątej płyty Venom mam szczególny sentyment, bowiem to właśnie od niej, a nie od „Welcome to Hell” czy „Black Metal” zaczęła się moja przygoda z legendarnymi protoplastami zarówno thrash jak i black metalu.

Doskonale pamiętam swoją wizytę w nieistniejącym już salonie multimedialnym „Traffic”, mieszczącym się na pierwszym piętrze gliwickiej galerii handlowej Forum, w drugiej klasie gimnazjum. Do zapoznania się z twórczością Venom przymierzałem się wtedy już od jakiegoś czasu, ponieważ członkowie mojej ukochanej Metalliki, wymieniali angielskie trio jako jedną ze swoich największych inspiracji. „Resurrection” było jedyną płytą z dyskografii zespołu, którą udało mi się odnaleźć we wspomnianym „Traffiku”, toteż ruszyłem z nią do kasy. Wracając autobusem do domu zacząłem baczniej przyglądać się okładce i liście utworów. O ile mi diabelska symbolika w sumie nigdy nie przeszkadzała, ani specjalnie nie raziła, o tyle moi rodzice na tamtym etapie mojego rozwoju (w końcu zaraz bierzmowanie) byli na tym punkcie szczególnie wyczuleni. Toteż zastanawiałem się czy uda mi się przed nimi jakoś ukryć delikatnie widniejące na oprawie graficznej płyty trzy szóstki oraz tytuły utworów „War Against Christ” i „Black Flame (of Satan)”. Oczywiście doszło do zgrzytów, ale mimo wszystko udało mi się przemycić omawiany longplay na swój, w owym czasie nie wyglądający zbyt okazale regał z płytami. Wówczas nie zważałem na to, która płyta danego zespołu (oczywiście poza Metalliką) jest najlepsza. Liczyło się dla mnie, że mam płytę Venom i że jak następnym razem natrafię w internecie na reprodukcję plakatu reklamującego wspólną trasę obu zespołów w 1984 roku to poczuję to związane z instynktem posiadania specyficzne ciepło w środku, że mam u siebie płyty obydwu kapel.

Podążając moimi dalszymi muzycznymi ścieżkami, oczywiście w końcu usłyszałem też te najbardziej klasyczne albumy Venom, a na ich tle ostatni longplay nagrany w składzie z Mantasem i pierwszy z młodszym bratem Cronosa, Anttonem w miejsce Abaddona wypadał średnio. Jednak mam wobec niego takie same odczucia jak choćby wobec „St. Anger” wspomnianej Metalliki – przez wzgląd na sentyment jakim darzę tę płytę, nie umiem na nią spojrzeć w pełni obiektywnym, krytycznym okiem.

„Resurrection” rozpoczyna podniosły, monumentalny i odpowiednio mroczny utwór tytułowy, w którym Cronos prezentuje swoje kakofoniczne wrzaski znane z najlepszego okresu w karierze grupy. Jak potem dotarłem do wyżej wymienionych dwóch pierwszych albumów Venom, a następnie odsłuchałem sobie omawiany krążek ponownie, to stwierdziłem, że rozpoczęcie go takim ciężkim walcem stanowi fajny kontrast dla szybkich strzałów „Sons of Satan” i „Black Metal” otwierających jedynkę i dwójkę.

Do mocnych punktów albumu należy zaliczyć wspomniane „War Against Christ”, a także „Disbeliever” oraz „Man, Myth & Magic”, w których to co zazwyczaj mnie denerwuje, tutaj uznaję za atut: chodzi mianowicie o kompulsywne wykrzykiwanie tytułów utworów. W pierwszym z wymienionych Cronos robi to w sposób identyczny dla każdego powtórzenia, w drugim akcentując wyrazy na zasadzie pytania i odpowiedzi („Disbeliever? Disbeliever!”), a w trzecim wywrzaskując coraz wyżej. Jeśli chodzi o riffy to najbardziej zawsze podobały i podobają mi się „Vengeance” i „All There Is Fear”, pierwszy upaja swoją prostotą, zaś w drugim smaczku dodają alikwoty na końcu każdej frazy.

Zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej dziesiąty album Venom jest raczej monolitem. Zbiór jednakowo brzmiących stosunkowo jednorodnych kompozycji utrzymanych w estetyce thrash/blackowej, której zespół kiedyś był prekursorem, a przy tej płycie dopasował do nowoczesnych standardów. Do „Resurrection” wracam dziś już coraz rzadziej, choć pamiętam, że gdy w 2015 roku odkurzyłem ją przy okazji koncertu Venom Inc. we Wrocławiu i udało mi się zdobyć na niej autograf Mantasa, to szczenięce wspomnienia wróciły.

6,5/10

Patryk Pawelec

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *