MELLER, MACIEJ – 2020 – Zenith

Maciej Meller . Zenith

1. Aside (8:44)
2. Knife (04:39)
3. Plan B (04:11)
4. Halfway (05:10)
5. Frozen (05:40)
6. Fox (06:40)
7. Trip (08:20)
8. Magic (01:52)

Rok wydania: 2020
Wydawca: Ambienthouse
https://www.facebook.com/maciejmellerofficial


Zagorzali sympatycy muzyki progresywnej nie wyobrażają  sobie funkcjonowania tego rodzaju muzyki bez brzmienia gitary. Gitarzyści w  tym muzycznym kręgu otaczani są szczególnym kultem. Nie byłoby rocka progresywnego, bez brzmienia gitary Davida Gilmoura, Andy Latimera, czy Steve Howe’a. Jeżeli chodzi o nasze, podwórko jest podobnie, bo czym byłby polski rock progresywny bez gitary Mirka Gila , czy właśnie Maćka Mellera. Jeśli chodzi o  długą  muzyczną drogę którą przebył, aby nagrać swój pierwszy album solowy,  można by tu znaleźć pewną analogię, do gitarzysty innego, kultowego, progresywnego zespołu –  Steve’a Rothery’ego z Marillion, który po długoletniej karierze w zespole Marillion,  bardzo późno wydał swój pierwszy album solowy („The Ghosts Of Pripyat”).

Maciek Meller z grupą Quidam zostawił kawał pięknej muzycznej historii.  Poczuł się jednak wypalony i  postanowił odpocząć od grania muzyki. Na szczęście od tej muzyki  na dobre nie uciekł.  Poszukał swojej własnej muzycznej drogi. Najpierw w Trio Meller Gołyźniak Duda. Potem los sprawił, że znalazł się w zespole Riverside. Wreszcie po przeszło dwóch dekadach przygody z muzyką,  postanowił wydać ten pierwszy album solowy.

„Zenith” nie jest jednak typowym albumem gitarzysty. Jest to po prostu album obdarzonego dużą wrażliwością doświadczonego muzyka, potrafiącego umiejętnie operować nastrojem.  Nie znajdziemy tutaj kaskad siarczystych solówek, chociaż oczywiście pięknych, gitarowych dźwięków tutaj nie brakuje. Muzyk nacisk stawia  głównie na klimat, a nie na wirtuozerskie popisy, czy zgrywanie się na rodzimego Glilmoura czy Latimera. W swojej muzyce pozostawia też dużą przestrzeń, dla muzyków których zaprosił do realizacji swojego dzieła.

Dla podkreślenia indywidualnego charakteru tej płyty chyba dobrze, że gitarzysta nie skorzystał z pomocy kolegów z byłego zespołu (Quidam) , czy obecnego (Riverside).  Może z małymi wyjątkami. Współautorem  muzyki w kompozycji „Trip”, jest Mariusz Duda. Za partie gitary basowej, a także za miks i mastering  odpowiedzialny jest Robert Szydło, który pracował wcześniej przy realizacji DVD i ostatniej płyty Quidam („Saiko”). Za bębnami zasiadł Łukasz Sobolak. Partiami klawiszy płytę pięknie wypełnił Łukasz Damrych. Natomiast wokalistą, a zarazem autorem tekstu jest Krzysztof Borek. Muzyk znany w progresywnym środowisku, niegdyś gitarzysta i wokalista Figuresmile, a obecnie frontman formacji Tim Orders. Jego barwa głosu, która kojarzy mi się nieco z wokalem Davida Longdona (Big Big Train) , idealnie współgra tutaj z  muzycznym klimatem.

Można więc zadać pytanie, jakiej muzyki spodziewa się usłyszeć na pierwszej solowej płycie Maćka Mellera potencjalny odbiorca?  I pewnie nie jeden odpowiedziałby na nie, że w kwestii stylistyki, muzyk nie ucieknie od swojej przeszłości i znajdzie się tu bardzo wiele z quidamowych klimatów.  Czy tak jest w rzeczywistości? Śmiem twierdzić, że nie do końca. Maciek oczywiście nie odcina się całkowicie od swojej muzycznej przeszłości. Jeśli  na upartego szukać w jego solowej muzyce quidamowej aury, to w głównej mierze takiej, jaką  znajdziemy na ostatniej płycie zespołu („Saiko”). Podobne klimaty słychać zwłaszcza w pierwszej kompozycji (,,Aside”). Jednakże jako muzyczna całość, album jest jakby wypadkową doświadczeń, a  mianowicie jakby mariażem klimatu późnego Quidam, projektu Meller Gołyźniak  Duda, ale mającym również już pewne symptomy muzyki Riverside, które kiełkują zwłaszcza w kilku ostrzejszych momentach. Kompozycje mają tutaj swoją dramaturgię. Bardzo często rozpoczynają się bardzo spokojnie, lecz ewoluują , nabierając dźwiękowego impetu („Aside”, „Knife”). Są oczywiście i takie fragmenty, których liryzmu nic nie jest w stanie zaburzyć („Plan B”, „Trip”), jak również bardziej witalne („Frozen”). Jeżeli na upartego szukać gilmourowskiej aury, to chyba najbardziej w „Halfway”. „Fox” natomiast  swoim klimatem przypomina mi nieco Genesis („Mama”). Jest również muzyczna miniaturka wieńcząca cały album, w której główną role odgrywa gitara akustyczna („Magic”).

Nie patrząc artyście  w metrykę, przypuszczam że tytuł albumu, nawiązuje chyba, do punktu w jakim obecnie się znalazł w swoim życiu. Czyżby stąd wynikała wyrażona w okładkowej grafice nostalgia człowieka, w wieku kultowego inżyniera Karwowskiego?  Przeświadczenie, że wszystko co barwne już było, a teraz wkracza w  bardziej szarą rzeczywistość? Chyba nie do końca, bo wewnątrz CD, znajdują się również piękne, kolorowe obrazy (album jest bardzo starannie i pięknie wydany). Barwna jest również sama muzyka. Nie pozbawiona pewnej melancholii posiada moc i koloryt wrażliwego, pozytywnie patrzącego w przyszłość człowieka, który ją wykreował. 

Można więc chyba  powiedzieć, „Zenith” jest muzycznym tu i teraz Maćka Mellera, aktualnym i  bardzo szczerym duchowym autoportretem,  wyrażonym w dźwiękach.

9/10

Marek Toma

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *